Geneza
Powstanie wiersza związane jest z ożywionymi dyskusjami nad kształtem polskiej liryki. Cały tomik „Studium przedmiotu” ukazał się w roku 1961, kiedy to coraz bardziej zacięty stawał się spór pomiędzy orędownikami różnych poetyk: artystami odwołującymi się do tradycji romantycznej, klasykami czy turpistami (ci, którzy odwoływali się do brzydoty jako jednej z głównych wartości estetycznych). Właściwie dopiero w latach 60., gdy zelżała trochę cenzura, w wyniku odwilży w polityce wewnętrznej roku 1956, przeprowadzenie takiej debaty było możliwe. Wiersz „Apollo i Marsjasz” można potraktować jako głos Herberta w ówczesnej dyskusji.
Interpretacja utworu
Cały wiersz jest opowieścią (co stanowi właśnie o narracyjności utworu) o konkretnym wydarzeniu: karze wymierzonej przez Apollona zuchwałemu sylenowi. Wiersz odwołuje się do mitu o pojedynku boga Apolla z sylenem Marsjaszem (półczłowiek-półkozioł). Mieli oni rywalizować o pierwszeństwo w kunszcie gry na instrumentach. Marsjasz wynalazł piszczałkę i gra na niej tak mu się spodobała, że odważył się wyzwać na muzyczny pojedynek samego boga sztuki – Apolla. Przegrany miał być zupełnie poddany woli zwycięzcy. Po pierwszym starciu sędziowie orzekli remis. Apollo zaproponował więc zmianę zasad: muzycy mieli grać na odwróconych do góry nogami instrumentach. Dla boga było to stosunkowo łatwe, ponieważ swe melodie wykonywał na lirze, ale jak grać na odwróconej piszczałce? Pokonany podstępem sylen został na rozkaz Apollina obdarty ze skóry i przywiązany do drzewa.
W tym momencie mityczna historia się urywa, jednak podejmuje ją podmiot liryczny z wiersza Herberta. Marsjasz krzyczy z bólu, a bóg spokojnie czyści swój instrument. Jedynym uczuciem na jakie stać go względem przeciwnika jest obrzydzenie. Krzyk Marsjasz, jak podkreśla to podmiot, nie jest tylko wyciem z bólu. Sylen wypowiada w nim całe swe cierpienie i żal, co powoduje, że w rzeczywistości przemienia swój nieludzki skowyt w opowieść o bólu, którego doświadcza każdym fragmentem swego ciała.
Jak mówi podmiot liryczny, teraz właśnie rozgrywa się pojedynek właściwy. Kiedy krzyk sylena się wzmaga, bóg nie może tego znieść i odchodzi. Wówczas pod jego stopy spada skamieniały słowik, a drzewo, na którym sylen cierpi kaźń, momentalnie się starzeje. Oznacza to, że przyroda została wzruszona dziwną pieśnią Marsjasza i pod jej wpływem razem z nim odczuwa cierpienie. Nawet Apollowi przechodzi przez myśl, że może z lamentu sylena narodzi się „nowa gałąź/ sztuki – powiedzmy – konkretnej”. Niezaprzeczalnie więc wygrał Marsjasz, ponieważ swoją skargą potrafi poruszyć przyrodę, a także - na chwilę – skamieniałe serce boga.
Metaforyczny sens utworu każe nam widzieć w osobach przeciwników dwa rodzaje sztuk: jedna – reprezentowana przez Apollina – jest może piękna i zachwycająca, ale zimna i nieczuła na problemy człowieka. Bardziej interesuje ją własne formalne piękno niż temat, który miałaby poruszać. Sztuka Marsjasza jest natomiast dzika (wszak sylen wyje) i nie do pojęcia przy użyciu żadnych wyznaczników harmonijnego piękna, ale pochodzi z najgłębszego wnętrza, jest do bólu autentyczna. Rodzi się raczej z konieczności chwili niż z przeintelektualizowanego pomysłu. Herbert staje po stronie sylena.