Najwyraźniejsza opozycja w historii Marka Edelmana rysuje się pomiędzy bierną śmiercią w komorze gazowej a bohaterską z bronią w ręku. Powstanie wybuchło wówczas, gdy niemal nikt nie miał już nadziei na ocalenie („Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie (...) tam wszystko było z góry przesądzone)”. Sytuacja wydawała się być przesądzona, powstanie miało tylko nadać jej inny wymiar, znaczenie, sprawić, że będzie bohaterska: „Chodziło przecież o to, aby nie dać się zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli (...)”.
Największe żniwo zbierał głód. Lekarze mogli prowadzić badania nad śmiercią głodową, przykładów do analizy mieli w nadmiarze. W getcie dochodziło nawet do przypadków kanibalizmu. Z powodu głodu cierpieli wszyscy. To dlatego setki ludzi dobrowolnie szły na Umschlagplatz zwabione obietnicą chleba. Edelman pyta autorkę:
(...) Czy ty wiesz, czym był chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysiące ludzi mogło dobrowolnie przyjść i z chlebem jechać do Treblinki (…).
Ludzie ci stali biernie czekając na załadunek i wywózkę do komór gazowych. Nie chcieli wierzyć w ostrzeżenia i nie umieli pojąć, jak Niemcy pozwoliliby, aby zmarnowało się tak dużo chleba.
W opozycji do owej dość powszechnej bierności ukazana jest postawa powstańców umierających z bronią w ręku – umierających tak, by świat o nich usłyszał. Młodzi ludzie, pewni własnej śmierci, szukają godnego sposobu na pożegnanie się z życiem:
(…) Różne mieliśmy pomysły. Dawid mówił, żeby się rzucić na mury – wszyscy ilu nas zostało w getcie, przedrzeć się na stronę aryjską, usiąść na wałach Cytadeli, rzędami, jeden nad drugim, i czekać, aż gestapowcy obstawią nas karabinami maszynowymi i rozstrzelają rząd za rzędem. Estera chciała podpalić getto, żebyśmy spłonęli razem z nim., ale wtedy to nie brzmiało patetycznie, tylko rzeczowo (…).
Edelman nie zgadza się jednak z tym powszechnym osądem. Staje w obronie wszystkich zagazowanych:
(…) Śmierć w komorze gazowej nie jest gorsza od śmierci w walce, na odwrót (...) jest trudniejsza, o ileż łatwiej ginie się strzelając, o ileż łatwiej było umierać im niż matce Poli Lifszyc (…),
(…) To jest straszna rzecz, kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecież o wiele łatwiej się umiera, strzelając – o wiele łatwiej było umierać nam niż człowiekowi, który idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół... (…).
Śmierć często była też jednoznaczna z wybawieniem od cierpienia. W skrajnych sytuacjach stawała się błogosławieństwem, darem, jaki człowiek mógł ofiarować drugiemu człowiekowi. Kiedy doszło do likwidacji szpitala, „(…) chorzy leżeli na podłodze, czekając na załadowanie do wagonu, a pielęgniarki wyszukiwały w tłumie swoich ojców i matki, i wstrzykiwały im truciznę (…).
W kategoriach bohaterstwa postrzegano też czyn pielęgniarki, która poduszką udusiła nowo narodzone dziecko albo odstąpienie przez Inkę swojej porcji cyjanku dzieciom. Dzięki temu dzieci miały spokojną śmierć, oszczędzono im godzin cierpienia: „(...) Przecież ona uratowała je od komory gazowej – tłumaczy rozmówca reporterce – przecież to było nadzwyczajne”.
Edelman przytacza historię Hennocha Rusa, który miał chorego syna. Stan zdrowia dziecka wymagał transfuzji. Edelman oddał mu swoją krew, ale dziecko zmarło. Ojciec nie potrafił ukryć żalu do doktora – do czasu, gdy rozpoczęła się akcja likwidacyjna. Wtedy pojął, że syn miał szczęście, że jej nie doczekał. Wdzięczny ojciec wyraził to tak: „Dzięki tobie mój syn zmarł w domu, jak człowiek”.
Śmierć w łóżku, w otoczeniu bliskich była luksusem danym tylko nielicznym. Wydawała się dziwna i nie na miejscu, wręcz śmieszna. Edelman tak wspomina śmierć Mikołaja Żegoty:
(…) Mikołaj chorował i umarł. Zwyczajnie, w szpitalu, na łóżku! Pierwszy ze znanych mi ludzi umarł, a nie został zabity. (wyjaśnia bohater reportażu) strasznie, żeśmy się z tej historii śmiali (...) że Mikołaj tak jakoś dziwnie umiera, leżąc w czystej pościeli na łóżku. Dosłownie pękaliśmy ze śmiechu (…).
Śmierć może być efektowna, estetyczna lub nieestetyczna. Jako przykład tej pierwszej przytacza Edelman historię Krysi Kraherskiej – pięknej dziewczyny zastrzelonej na polu słoneczników podczas powstania warszawskiego. Młoda, wysoka, smukła dziewczyna padająca wśród kwiatów, taka śmierć nadawała się na symbol. Edelman stwierdza z ironią:
(…) Tylko tak należy umierać. Ale tak żyją i umierają piękni i jaśni ludzie. Czarni i brzydcy umierają nieefektownie. W strachu i ciemności (…).
W ten właśnie sposób umierali mieszkańcy getta: z głodu, wycieńczenia, chorób, ran. Nieestetyczna była śmierć w kanałach i w pożarach, a przede wszystkim – w komorach gazowych.
Jednak najistotniejsze rozróżnienie istnieje w opowieści między śmiercią sensowną i bezsensowną. Śmierć powinna mieć bowiem znaczenie, powinna ocalać, coś zmieniać Tak umarł Michał Klepfisz, poświęcając się dla ratowania innych. Godna była śmierć Poli Lifszyc, która poszła do wagonu dobrowolnie, za matką.
Bezsensowna wydaje się samobójcza śmierć powstańców. W ocenie Edelmana jest przejawem zbiorowej paniki, a nie bohaterstwa. Ta śmierć była ucieczką od walki, która wciąż trwała.