Cały obóz chodził nago, chociaż wszyscy otrzymali już z powrotem swoje ubrania, które poddano procesowi odwszenia. Panował nieznośny upał. Obóz był szczelnie zamknięty, a komanda przestały pracować. Ludzie leżakowali wszędzie, gdzie tylko się dało, szczególnie uważnie poszukując każdego zacienionego miejsca. W sektorze kobiecym także odwszawiano – 28 000 kobiet wypędzono z baraków.
Panowała nuda. Nie docierały nowe transporty, a część Kanady (strefy, w której odbierano przedmioty nowoprzybyłym) zlikwidowano, jej członków przydzielono do komand. Trafili oni na Harmenzy – jedno z najcięższych miejsc pracy. Taka była obozowa sprawiedliwość – kiedy możny upadał, wszyscy starali się, by jego upadek był jak najbardziej bolesny.
Narrator siedział wraz z kompanami. Jedli chleb przysłany z Warszawy, jeszcze tydzień temu miała go w rękach jego matka. Wyciągnięto także boczek, cebulę i puszkę skondensowanego mleka. Henri – Francuz – marzył o winie ze swojej ojczyzny. Zaoferował przyniesienie szampana z rampy, ale narrator odrzucił jego propozycję i upomniał się o obiecane buty. Nowe transporty nie przyjeżdżały – ciężko było zorganizować cokolwiek. W obozie zrobiło się lżej – nie bito, pozwalano na odbieranie znacznych ilości paczek.
Na słowa Tadka o coraz rzadszych transportach odezwał się Cosway. Powiedział, wciąż przegryzając sardynki, żeby nie gadał głupstw. Przecież wszyscy żyją z tego, co przywiozą ludzie. Ostatecznie stanęło na tym, że Polacy dostają paczki od rodzin, więc ich sytuacja jest lepsza niż innych osadzonych. „Kto ma żarcie w obozie, ten ma siłę”.
Dookoła kłębili się nadzy ludzie. Byli kościści i śmierdzący. Jeden z nich – rabin – zaczął wznosić głośne modlitwy. Nikomu nie chciało się go uspokajać. Marsylczyk (Cosway) dodał, że religia jest opium dla mas, a on bardzo lubi palić opium. Nagle rozpędzono zgromadzonych, a przybyły oficer oznajmił przyjazd transportu. Narrator raz jeszcze przypomniał Henriemu, by przyniósł buty. Zaraz potem Francuz wrócił i oznajmił Tadkowi, że również musi iść na rampę – brakowało kilku ludzi.
Po męczącym marszu bohaterowie dotarli na rampę. Głodni Grecy zaczęli szukać czegoś do jedzenia. Ktoś znalazł puszkę sardynek, ktoś spleśniałe bułki. Przystąpili do uczty. Jeden z Niemców napomniał ich, że zaraz będzie dużo żarcia, aż nie do przejedzenia.
Zbliżał się transport. Henri przestrzegł Tadka, by nie brał pieniędzy ani ubrań (z wyjątkiem jedwabnych koszul). Jeśli znalazłby coś do picia, ma wołać Francuza. Musi także uważać na ciosy, bo w czasie rozładunku naprawdę łatwo oberwać. Siedzący obok Grecy martwili się, że będą musieli nosić ciężkie towary. W obozowym esperanto uspokojono ich, że to tylko przyjazd nowych więźniów.
W znajdującej się obok torów budce przesiadywali niemieccy oficerzy. Pili tam wodę mineralną (zimą wino) i rozmawiali o swoich rodzinach, pokazując sobie zdjęcia najbliższych.
Pociąg można było już zobaczyć. Z wagonów wychylały się ludzkie twarze, na których malowało się przerażenie połączone z wielkim zmęczeniem. Ludzie krzyczeli: „Wody! Powietrza!”. Pracujących przy rozładunku ostrzeżono, by nie ważyli się tknąć czegokolwiek wartościowego.
Po otwarciu wagonów ukazał się przejmujący obraz. Przywożeni byli niesamowicie ścieśnieni, mieli ze sobą dużo bagażów i w ogóle nie wiedzieli, co się dzieje. Szybko przykazano im, by wysiadali z rzeczami. Wychodząc, pytali o swoją przyszłość. Istniało jednak obozowe prawo, by idących na śmierć zwodzić do ostatnich sekund. Odbierano im wartościowe rzeczy i kierowano dalej. Jakaś kobieta schyliła się po swoją walizkę, świsnęła trzcina i upadła. Ludzie pędzili