Zdążyć przed Panem Bogiem - Powstanie w getcie warszawskim - opis

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło 19. kwietnia 1943 roku, podczas tzw. Grossaktion –  akcji mającej na celu całkowite wyniszczenie ludności żydowskiej. Wówczas w getcie przebywało już zaledwie ok 50-170 tysięcy osób z blisko pół miliona. Niemcy systematycznie posuwali się w głąb getta, mordując ludność i paląc budynki. Za oficjalny koniec powstania uznano 16. maja, choć walki ustały ostatecznie dopiero w czerwcu.

Opowieść Marka Edelmana o powstaniu w getcie nie jest chronologicznym zapisem wydarzeń. Ostatni przywódca zrywu przywołuje różne epizody, wydarzenia, których był świadkiem. Skupia się na ludzkich zachowaniach i postawach, nie na działaniach zbrojnych.

Podczas pierwszej rozmowy opowiada o pierwszym dniu powstania. Główne działania skupiły się na terenie fabryki szczotek (ulice: Franciszkańska, Świętojańska, Bonifraterska). On sam dowodził oddziałem 40 osób. Zaminowali bramę fabryczną, zabijając kilkudziesięciu Niemców. Mimo zaskoczenia oporem, Niemcy szybko opanowali sytuację, przyjęli szyk bojowy i przestąpili do ataku. Nie odniosło to jednak zamierzonego efektu, wieczorem podjęli więc pertraktacje. Powstańcy otworzyli ogień do wysłanników z białą flagą. W dalszej części rozmowy Edelman wyjaśnia, że nie wstydzi się tego naruszenia zasad wojennych,

(…) ponieważ trzej Niemcy to byli dokładnie ci sami, co wywieźli już do Treblinki czterysta tysięcy ludzi, tyle tylko, że przyczepili sobie białe kokardy (…).

Żadnego z nich nie zabili, ale byli dumni z faktu stawiania oporu:

(…) Ważne było, że się strzela. To trzeba było pokazać. Nie Niemcom. Oni to potrafili lepiej. Temu innemu światu, który nie był niemieckim światem, musieliśmy pokazać. Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest najlepszym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali (…).

Wybór Anielewicza na komendanta nie był głęboko przemyślany: „Bardzo chciał nim być, więc go wybraliśmy (...)”, choć dwudziestojednoletni wówczas Mordechaj nawet nie widział „akcji”. Być może dlatego początkowo wbrew rozsądkowi Anielewicz wierzył w zwycięstwo. Szybko się jednak załamał pod ogromem klęsk. Ostatecznym ciosem była dla niego wiadomość o spaleniu posłańca, który miał sprawdzić wiadomość o wsparciu ze strony AK. Wówczas przywódca powstania popełnił samobójstwo, a wraz z nim grupa ponad 80 osób.

Po śmierci Anielewicza dowództwo przejął Edelman. Jego oddział liczył 40 osób. Nie wierzył w zwycięstwo, ale w walce dostrzegał sens.

(…) Potrafiłem sam dać w mordę, jak ktoś zaczynał mi histeryzować. W ogóle wiele rzeczy potrafiłem wtedy (...) Nie denerwowałem się – pewnie dlatego, że właściwie nic nie mogło się zdarzyć. Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie (…).

Walczący czuli się osamotnieni. Od „reszty świata” oddzielał ich mur, za którym toczyło się życie:

(…) Widzieliśmy karuzelę, ludzi, słyszeliśmy muzykę i strasznie żeśmy się bali, że ta muzyka zagłuszy nas i ci ludzie nikogo nie zauważą, że w ogóle nikt na świecie nie zauważy – nas, walki, poległych... że ten mur jest tak wielki – i nic, żadna wieść się o nas nie przedostanie (…).

Powstańcy mieli świadomość, że nie pokonają wroga, ale chcieli umierać z bronią w ręku i chcieli, by świat widział ich opór. „My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata.”, „Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią jest piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie (...) Chodziło przecież o to, żeby nie dać się zarżnąć (...) Chodziło tylko o wybór sposobu umierania”.

Edelman przytacza wiele wzruszających historii, wspomina ludzi, którzy wykazali się wielkim bohaterstwem, jak np. Michał Klepfisz, który umożliwił innym przedostanie się do kanałów, wystawiając się na ogień z karabinu maszynowego. Ale opowiada też o tchórzostwie, zaniedbaniach i tragicznych zdarzeniach. Przytacza historię matki, która na chwilę pozwoliła wyjść dziecku ze schronu, gdzie panował straszny zaduch. Niemcy zobaczyli dziecko, poczęstowali je cukierkiem i zapytali, gdzie jest mama. Chłopiec chętnie wskazał kryjówkę, schron został wysadzony i wszyscy zginęli.

Następnie wraca do dnia wybuchu, opisując dokładnie działania obu stron. Niemcy obstawili zewnętrzne mury, by nikt nie mógł wydostać się na zewnątrz, o godzinie 7 na teren getta wjechały czołgi i wozy pancerne. Ludność cywilna ukrywała się w piwnicach i schronach. Żołnierze ŻOB-u zajęli pozycje na ul. Miłej i Zamenhofa, skąd otworzyły ogień. Dopiero kolejna próba natarcia zmusiła ich do wycofania się z dachów i zejścia do piwnic i kanałów.

Przewaga Niemców pod względem liczby i uzbrojenia była miażdżąca. Powstańcy mieli rozkaz walczyć do końca, dopiero w obliczu pojmania mogli popełnić samobójstwo. Już drugiego dnia Niemcy zaczęli podkładać ogień pod budynki w getcie. 23. kwietnia Stroop zaczął podpalać bloki mieszkalne, jednocześnie wrzucano do kanałów świece dymne i wysadzano włazy. Wśród ludzi wybuchła panika, Edelman uderzył jednego chłopka w twarz, by się opanował. Okazało się, że schrony w centralnej części są jeszcze bezpieczne. Wiele osób próbowało ucieczki przez wyrwę w murze na ul. Franciszkańskiej, jednak w miejscu tym stał reflektor – każdy przedzierający się przez mur był doskonale widoczny i stawał się łatwym celem. To wtedy Zygmunt wpadł na pomysł zestrzelania reflektora. Ci, którym udało się przedostać do centralnej części, spotkali się z Gepnerem, Blumem i Anielewiczem. Komendant był załamany, brakowało im broni, wiedzieli, że nie mają szans. Mimo to Edelman nalegał, by gdzieś iść, coś robić, działać. Ukryli się w piwnicach. Ludzie próbowali odnaleźć bliskich. Adam wrócił po ukochaną Anię, ale okazało się, że razem z matką została w zasypanym schronie. Mimo zamieszania, pospiechu i strachu Edelman starał się zachować spokój i podejmować właściwe działania, między innymi grzebać zmarłych. Nad grobem pięciu poległych odśpiewano „Międzynarodówkę”. Był 1 maja.

Przez cały czas brakowało jedzenia, kiedy udało się zdobyć cukier, pito słodką wodę. Niektórzy żołnierze z oddziału Edelmana rozpoczęli nawet strajk głodowy przeciwko zbyt małym racjom żywnościowym. Marek zauważył, że coraz częściej to jego pytają, co robić dalej. Stawał się w naturalny sposób przywódcą powstańców. 6. maja po raz ostatni widział się z Anielewiczem. 8. maja dowiedział się o jego samobójstwie. Do jego oddziału dołączyli ci, którzy pozostali przy życiu. Kanałami przedostali się do ul. Prostej. Byli brudni, zmęczeni i głodni. Brakowało ośmiu osób, które Edelman skierował do szerszego kanału. Marek wysłał po nich Szlamka.

Dopiero trzynasty fragment książki wprowadza chronologiczne uporządkowanie wcześniejszych faktów, jest ukłonem w stronę czytelnika: „(…) Ludzie są bardzo przywiązani do powagi faktów historycznych i do chronologii”.

Polecamy również:

Komentarze (4)
Wynik działania 2 + 2 =
Grzyb
2023-12-18 10:16:23
Nic dodac nic ujac
Miczepan
2020-03-09 09:57:20
Super text pozdro z lekcji polskiego :D
ADMIN
2015-03-04 09:38:49
Dziękujemy za zwrócenie uwagi. Błąd poprawiony.
Sebowar
2015-02-25 11:12:12
1942 roku ? ;_; Błąd już na starcie, boję się czytać dalej...
Ostatnio komentowane
Fajnie, dziękuję
• 2025-02-13 21:09:19
nie wiem po co takie łatwe działanie
• 2025-02-04 15:03:23
W planie wydarzeń punkt 1 i 2 powinny być zamienione miejscami.
• 2025-01-29 19:30:27
Jest tu zawarte wiele niezbędnych oraz interesujących informacji o twórcy i artyście jakim...
• 2025-01-26 10:13:01
To ja ola
• 2025-01-20 14:10:30