Wiersz należy do cyklu „Głosy biednych ludzi”. Utwór opublikowany tuż po wojnie odwołuje się bezpośrednio do likwidacji warszawskiego getta.
Utwór zawiera przejmujący obraz śmierci i zniszczenia, gdzie wszędzie leżą ludzkie szczątki i spalone ciała. Nad nimi gromadzą się owady: „Pszczoły obudowują czerwoną wątrobę,/ Mrówki obudowują czarną kość”. Ogień trawi resztki budynków:
(…) Włókna, materie, celuloza, włos, wężowa łyska, druty/ Wali się w ogniu dach, ściana i żar ogarnia fundament./ Jest już tylko piaszczysta, zdeptana z jednym drzewem/ bez liści/ Ziemia.
Ziemia pozostaje naga, wypalona, pozbawiona życia. Pośród zgliszczy żerują szabrownicy, próbujący wzbogacić się kosztem tragedii bliźnich:
(…) Rozpoczyna się rozdzieranie, deptanie jedwabi,/ Rozpoczyna się tłuczenie szkła, drzewa, miedzi,/ niklu,/ srebra, pian/ Gipsowych, blach, strun, trąbek, kiści, kul, kryształów (...).
Opisywane sceny widziane są z bliska – podmiot liryczny dostrzega szczegóły, nawet maleńkie owady. Poeta posługuje się epitetami w celu zobrazowania grozy dokonujących się zniszczeń: fosforyczny ogień, żółte ściany, piaszczysta, zdeptana ziemia.
W dalszej części utworu pojawia się postać strażnika-kreta, który oświetlając sobie drogę niewielką latarką, liczy pomordowanych, „Rozróżnia ludzki popiół po tęczującym oparze/ Popiół każdego człowieka po innej barwie tęczy”. Fragment ten jest rozbudowaną metaforą. Ów strażnik, posiadający cechy starca, mędrca, patriarchy („Jego powieka obrzmiała jak u patriarchy,/ Który siadywał dużo w blasku świec/ Czytając wielką księgę gatunku”) uosabia głos sumienia. Jest strażnikiem praw nadanych przez Boga, sprawiedliwym, który ma prawo sądzić. W „biednym chrześcijaninie” budzi jednak lęk.
Tytułowy „biedny chrześcijanin” to podmiot liryczny wiersza Miłosza – człowiek, który staje się świadkiem wielkiego zniszczenia. Epitet „biedny” został tu użyty ironicznie i nie wynika ze współczucia poety. Chrześcijanin jest biedny, ponieważ boi się o własny los. On, który ocalał, skarży się teraz na swoje położenie, obawia się, że zostanie osądzony przez strażnika-kreta. Poeta określa go „Żydem Nowego Testamentu”, podkreślając wspólnotę z tymi, którzy zginęli. Byli to tacy sami ludzie jak on, ich jedyną „winą” było to, że wyznawali inną wiarę, właściwie – tylko inny testament, bo przecież wierzyli w tego samego Boga. Poeta celowo podkreśla znikomość tej różnicy.
Podmiot liryczny wypowiada swój strach: „Boję się, tak się boję strażnika – kreta”. Był świadkiem zła i ponosi za nie część winy. Ma poczucie, że swoją biernością przyczynił się do zbrodni. Wie, że wystarczy jedno spojrzenie strażnika, by poznać prawdę. Jednak nawet owo spojrzenie nie jest potrzebne – w tej chwili bowiem podmiot liryczny sam uświadamia sobie swoją winę, sam dokonuje sądu, nazywając się „pomocnikiem śmierci”.
Bierność wobec zła – powiada Miłosz – jest takim samym złem. Człowiek ma obowiązek przeciwstawiać się zbrodni, w innym razie staje się wspólnikiem morderców. Przyzwolenie na zło obciąża sumienie podobnie jako czynienie zła.