Wiersz „Oeconomia divina” pochodzi z tomu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” (1974). Jest przykładem liryki bezpośredniej – podmiot liryczny wypowiada się w pierwszej osobie liczby pojedynczej, opisując swoją sytuację: „Nie myślałem, że żyć będę w tak osobliwej chwili” – i refleksyjnej. Tytuł oznacza dosłownie „boską ekonomię”, boskie gospodarowanie lub zarządzanie światem, a zatem boski porządek rzeczy.
Podmiot liryczny ujawnia się w pierwszym wersie, natomiast w dalszej części wiersza zachowuje dystans względem przedstawianej rzeczywistości. Mówiąc o końcu świata, pozostaje spokojny, w jego relacji więcej jest ciekawości i zdziwienia niż przeżywanych emocji. Apokaliptyczne sceny nazywa „widowiskiem” – tak, jakby miał do czynienia z reżyserowanym przedstawieniem.
Wizja, jaką przedstawia, wywołuje jednak grozę. Jest to obraz całkowitej zagłady:
(…) Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole/ Uciekła materialność i widmo ich/ Okazywało się pustką, dymem na kliszy./ Wydziedziczona z przedmiotów mrowiła się przestrzeń./ Wszędzie było nigdzie i nigdzie, wszędzie (…).
Wyjątkowość tej Apokalipsy polega też na tym, że jest relacjonowana przez podmiot liryczny w czasie przeszłym – jakby zdążyła już nastąpić. Nie jest ona spodziewaną katastrofą, lecz czymś, co dzieje się właśnie teraz, na naszych oczach.
Obraz Apokalipsy ukazany w wierszu Miłosza stanowi polemikę z najbardziej znaną, czyli biblijną jej wizją św. Jana. U św. Jana to Bóg znajduje się w centrum zdarzeń, jest ich aktywnym reżyserem oraz sędzią. U Miłosza Bóg pozostaje bierny i odległy, pozwala ludziom „działać jak tylko zapragną”, sam nie mówi i nic nie robi. Jest starotestamentowym potężnym i surowym sędzią: „Bóg skalnych wyżyn i gromów,/ Bóg Zastępów, kyrios Sabaoth”. Jego obojętność „najdotkliwiej upokarza ludzi”, udowadnia im bowiem, że pozostawieni sami sobie, bez Boga są skazani na własne piekło.
(…) Ludzie, dotknięci niezrozumiałą udręką,/ Zrzucali suknie na placach żeby sądu wzywała ich nagość./ Ale na próżno tęsknili do grozy, litości i gniewu (…).
Brak zasad, autorytetów, norm moralnych prowadzi do zupełnego chaosu i rozpadu. Ludzie pragną jakiegoś sacrum, potrzebują sprawiedliwego sędziego, który nakreśli granicę między dobrem i złem. Paradoksalnie, dążenie ludzi do wolności doprowadziło do ich zniewolenia. Ludzie odrzucili zasady moralne, by nie krępowały ich wyborów, nie ograniczały ich. W efekcie skazali się na pustkę i władzę instynktów oraz namiętności. Technicyzacja życia zaszła tak daleko, że zabrakło miejsca na prawdziwe życie:
(…) Drogom na betonowych słupach, miastom ze szkła i żeliwa,/ Lotniskom rozleglejszym niż plemienne państwa/ Nagle zabrakło zasady i rozpadły się./ Nie we śnie ani na jawie, bo sobie odjęte/ Trwały jak trwa to tylko, co trwać nie powinno (…).
Zestawiając owo „widowisko” z „wiekowym cyklem królewskich tragedii”, do którego nie jest podobne, Miłosz tworzy opozycję: dziś-kiedyś. „Wiekowy cykl królewskich tragedii” nasuwa skojarzenie z twórczością Szekspira i tragizmem rozumianym w sposób antyczny – tragizmem, który wynikał z boskich wyroków, ale mieścił się w porządku moralnym. Bohaterowie tamtych czasów wiedzieli, co jest dobre, a co złe. Współczesny wszechobecny relatywizm nie daje człowiekowi nawet tego: „Nagle zabrakło zasady”, rzeczy zostały „sobie odjęte”. Czyni go samotnym i zdezorientowanym.
Tragizm współczesnego człowieka pozbawiony jest patosu. O ile tamto cierpienie było tragedią, obecne jest tylko widowiskiem.
Miłosz tworzy w wierszu podniosły nastrój, posługując się starotestamentową stylistyką. Używa charakterystycznych archaizujących zwrotów („zaiste”), stosuje przestawny szyk w zdaniach („Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole/ Uciekła materialność i widmo ich”), posługuje się paralelizmami składniowymi i powtórzeniami.