Opowiadanie Marka Hłaski rozpoczyna się na równinie, na której pracują robotnicy budujący most. Jesteśmy świadkami ich rozmowy – jeden z nich o imieniu Kazimierz wspomina, że gdyby nie jego komunistyczne poglądy nigdy nie podjął by się tej pracy. Stefan natomiast zapowiada, że nigdy nie pije alkoholu, ale po zakończonej pracy upije się jak nigdy dotąd. Kolejny z nich, głęboko wierzący mówi, że w tym miejscu przestaje wierzyć w Boga. Narrator jest jednym z nich i przysłuchuje się tym wypowiedziom milcząc. Następuje opis warunków, w jakich musieli mieszkać robotnicy. Były to marne baraki, w których jesienią i w zimie było bardzo niekomfortowo. Robotnicy nie myli się a listonosz-pijak często spóźniał się z dostarczaniem prasy, ich jedynej rozrywki. Mężczyźni byli wiecznie chorzy, ponieważ ich ubrania nigdy nie mogły doschnąć, cierpieli gorączkę. Kazimierz ponownie podkreśla, że jedynym powodem, dla którego pozostaje na budowie jest jego przynależność do partii.
Latem bywało jeszcze gorzej – słońce grzało tak mocno, ze robotnicy mieli spieczoną skórę, a nie mogli chodzić nago bez względu na przechodzące kobiety. Wszyscy przeklinali most, przy budowie którego pracowali, nienawidzili go i pracowali w ciszy.
W końcu most został ukończony, ale nikt nie radował się z tego wydarzenia – wszyscy byli zbyt zmęczeni. Na uroczyste otwarcie przygotowano uroczystość z transparentami, orkiestrą, kwiatami. Prowadzący opowiadał o entuzjazmie, który towarzyszył robotnikom przy budowie. Wściekły robotnik Kazimierz podbiegł do mikrofonu wykrzykując słowo „Gówno” co zepsuło atmosferę całej uroczystości.
Następnego dnia robotnicy odjechali z budowy, ale żaden z nich nie cieszył się na widok oddalającego się mostu. Snuli refleksję o tym, że wszyscy przejeżdżający przez most nigdy nie zastanowią się nad tym ile trudu kosztowało jego postawienie. To wywołało wśród robotników wzruszenia, którzy zaczęli płakać za mostem, na który już nigdy nie powrócą, a który stał się już jedynie wspomnieniem ich ciężkiej pracy.