Wiersz „Wiosna” został opublikowany przez Tuwima w tomie „Sokrates tańczący” (1920) i od razu wywołał olbrzymie kontrowersje. Odsądzono bowiem autora od czci i wiary jako tego, który przekroczył wszelkie granice dobrego smaku i stworzył tekst obrażający godność ludzkiego rodzaju. Oczywiście Tuwim posłużył się w utworze szczególnie popularną w okresie dwudziestolecia (zwłaszcza w Europie Zachodniej) strategią skandalu. Nie sposób nie zauważyć, że „Wiosna” jest przede wszystkim poetycką prowokacją pozwalającą autorowi na rewolucyjne wkroczenie na literacki Parnas. Temat wiersza to tytułowa wiosna przedstawiona jako eksplozja erotyczno-prokreacyjnych instynktów natury i człowieka. Wszechpotężna żądza płodzenia zyskuje tu wymiar ślepej siły wpisanej w działania bezosobowego tłumu.
Dytyramb
Podtytuł wiersza jasno wskazuje na inspirację Tuwima, którą w tym wypadku są dytyramby, czyli starożytne pieśni wykonywane na cześć Dionizosa – boga płodności i życia. Autor wydobywa z tego gatunku wszystkie jego pierwotne role: podniosły kult życiodajnej mocy zostaje ściśle zespolony z wulgarną rozpustą. Mamy tu do czynienia zarówno z najwyższym uniesieniem, jak i najgłębszym upadkiem człowieka. Podobnie jak w obrzędach Dionizjów w poemacie Tuwima dokonuje się orgia pijaństwa, niepohamowanej żądzy, a nawet zbrodni. W „Wiośnie” miejski tłum staje się nieświadomym narzędziem działania wszechpotężnej natury, która popycha go do realizowania potrzeby prokreacji. Owo niezwykłe zderzenie miasta, a więc cywilizacji z tym, co najbardziej pierwotne i zwierzęce jest z pewnością nowatorskim zabiegiem Tuwima. Oto ciemne instynkty wygrywają z pozornie uporządkowanym światem, a ich erupcja dokonuje się w samym centrum europejskiej kultury. Ponadto okazuje się, że natura objawia tu swój ambiwalentny charakter: z jednej strony popycha ludzi do nieustannego rozmnażania, z drugiej natomiast zabija swoje własne wytwory, czego wyrazem jest wstrząsający obraz dzieci wrzucanych do kloak przez własne matki.
Świat na opak
Poetyka wiersza zostaje zdominowana przez kilka naczelnych kategorii estetycznych. Są to ironia, groteska i swoista karnawalizacja świata przedstawionego. Wymienione kategorie łączy jedno: wszystkie służą ujawnieniu podwójnego oblicza zarówno tekstu, jak i portretowanej przez niego rzeczywistości. Pod powagą kryje się więc kpina, pod sacrum otchłań rozpusty, a pod maską kultury znajduje się niepohamowana żądza natury. Już pierwsze wersy tekstu zdradzają ironiczne zabarwienie. Mowa tu bowiem o zamiarze pochwały „gromady” oraz o „świętowaniu”, natomiast przedstawiony dalej obraz działania tłumu nie przypomina wcale beztroskiej zabawy. Postawa podmiotu lirycznego ulega tu wyraźnej zmianie: pochwała zaczyna graniczyć z pogardą i obrzydzeniem wobec zbiorowości, a święto staje się swoim własnym przeciwieństwem – profanacją. Naczelnym symbolem owego tłumu jest Niewiasta, ukazana w wyraźnie groteskowy sposób. Nazywa się ją: „Brzuchem w biodrach szerokich”. Na pierwszy plan wysuwa się zatem cielesność kobiety, a co więcej mamy tu do czynienia z ciałem monstrualnym – obrzydliwym i wulgarnym. Jest to niejako biblijny obraz Wielkiej Nierządnicy Babilon z „Apokalipsy” świętego Jana. Nawiązania do proroctwa końca miasta rozpusty są tu bardzo wyraźne.
Tłum
Zbiorowość w „Wiośnie” została całkowicie zdepersonalizowana. Jest to bezosobowy „tłum”, „zbiegowisko”, „gromada”, „hołota” przypominająca pełzające i wijące się robactwo. Mówi się o nim w rodzaju nijakim: „Zachybotało! -- Buchnęło - i płynie”. W wierszu pojawiają się liczne onomatopeje oddające hałaśliwość tłumu, który wykorzystuje wszelkie miejskie zakamarki (aleje, zieleńce, ławki) do szybkiej kopulacji. Podmiot ironicznie podsyca żądzę zbiorowości coraz bardziej gwałtownymi okrzykami: „A dalej!”, „Gwałćcie!”. Tłum nazywa się tu wprost „zbrodniarzem cudownym i prostym”, który rozsadza ciasne miejskie kamienice. Chuć bierze zatem górę nad rozsądkiem i kulturą, tworząc groteskowy obraz fizycznej i moralnej brzydoty.
Poetyka konkretu
Obraz oszalałego wiosną miasta buduje Tuwim z elementów zaczerpniętych z codziennych realiów. Pojawiają się więc szczegóły miejskiej topografii, a także obyczajowości. Wymienia się ulubione miejskie rozrywki i spożywane potrawy. W korowodzie rozpusty uczestniczą typowi przedstawiciele międzywojennego polskiego krajobrazu: „Zośki ze szwalni i pralni”, „Ignacze”, „Kamile”, „obleśni starcy” w „kolorowych kamizelkach” i „papierowych kołnierzykach”.
Język odarty z poetyckości
Z moralnym i estetycznym zepsuciem współgra w „Wiośnie” „zepsucie” języka. Staje się on zatem nie tyle kolokwialny, ile wulgarny i obrzydliwy. Jest to język najciemniejszych sfer ulicy, swoista kolekcja brutalizmów, szczególnie obraźliwych w stosunku do kobiet. Nazywa się je bowiem np. „brzuchatymi kobyłami” czy „samicami nabrzękłymi”. Dzieci poczęte w ślepym szale określa się z kolei jako „bachory” czy „krzywe pędraki”. Macierzyństwo nie uwzniośla tu kobiety, ale czyni z niej jeszcze bardziej odpychającą zbrodniarkę wyrywającą język własnemu potomstwu.
Tuwim dokonuje więc swoistego odarcia języka poetyckiego z właściwej mu sublimacji i piękna. Słowo przestaje tu oddawać duchowy aspekt ludzkiego bytu i staje się skrajnie ordynarne. Poeta sięga więc w rejony dotąd niedostępne poetyckiej eksploracji. Pokazuje, że język podobnie jak rzeczywistość, ma niejako dwa oblicza: może być wzniosły, ale może też być odpychający. Tym samym powstaje wizja świata zbudowanego na zasadzie antynomii: narodziny zostają podszyte śmiercią, piękno brzydotą, a świętość grzechem. Co więcej, to właśnie owa czysto biologiczna strona rzeczywistości zdaje się fascynować poetę. To w niej skupiają się dwie sprzeczne siły napędowe ludzkości: Eros i Tanatos.