„Niedźwiedzia przysługa”
Lato tego roku rozpieszczało przepiękną pogodą. Przyjemna temperatura i bezchmurne niebo stanowiły kuszące zaproszenie do górskich wędrówek. Dlatego Nowak, nie myśląc długo, któregoś dnia polecił żonie spakować plecaki i zabrał rodzinę w Beskidy.
I tak oto znaleźli się na oznaczonym na żółto szlaku wiodącym z Glinki na Krawców Wierch. Nowakowie całymi sobą chłonęli piękno otaczającej ich przyrody, za to córka była ponura jak chmura gradowa.
– Nogi mnie bolą – utyskiwała. – Gorąco, zróbmy postój.
Gdy rodzice przystali na prośbę, narzekała dalej:
– Daleko jeszcze? Telefon mi padł. Zresztą, tu i tak nie ma zasięgu! Dlaczego nie jedziemy jak normalni ludzie nad morze?
Posilili się, odetchnęli. Wyjaśnili córce, że do schroniska już niedaleko, a tam odpocznie, napije się czegoś orzeźwiająco zimnego i podładuje telefon. Było im przykro, że Kasia nie podziela ich miłości do gór, ale robili dobrą minę do złej gry, by niepotrzebnie jej nie drażnić.
Około południa dotarli do bacówki na szczycie. Rozłożyli koc piknikowy na polanie przed budynkiem.
– Odpoczęłaś? – Ojciec spojrzał na córkę pełen nadziei, że wreszcie usłyszy coś pozytywnego.
– Odpoczęłam – oznajmiła, a po chwili dodała: – Możecie następnym razem oszczędzić mi takich wycieczek? Totalna nuda. Tu nic się nie dzieje. Tylko mrówki…
Mama jej przerwała:
– Kasiu, wiesz, że optymiści żyją dłużej?
– I przyjemniej – dodał tata z przekąsem.
– Może – usłyszeli w odpowiedzi. – Co jednak nie zmienia faktu, że dawno się tak nie wynudziłam!
– Cierpliwości. Góry potrafią zaskoczyć – pocieszał ją pan Nowak.
Wstając, wyjął z ręki córki telefon i ładowarkę. Ruszył w kierunku bacówki.
Nie było go dobrych czterdzieści minut. Nowakowa drzemała, a Kaśka siedziała na kocu, rozgrzebując patykiem suche liście, którymi zaścielona była polana. Rozmyślała nad swoim nieszczęsnym losem, marząc o powrocie do domu. Nagle poczuła muśnięcie na szyi. Machnęła ręką, żeby odpędzić.. muszkę, komara? Coś jednak wciąż ją łaskotało. Odwróciła się i oniemiała.
Zobaczyła tuż za sobą, centymetry od swojej twarzy, przerażającą paszczę niedźwiedzią. Potężne kły błyszczały w rozwartej paszczy. Wielkie ślepia patrzyły bezmyślnie przed siebie.
Nie wydobyła z siebie żadnego okrzyku, po prostu w wybuchła płaczem. Nowak błyskawicznie zdjął maskę, którą, Bóg jeden wie!, skąd wziął. Zawstydzony niemądrym pomysłem przytulił szlochające dziecko.
– Ja tylko chciałem… – próbował niezdarnie się wytłumaczyć.
– Głupio chciałeś. Teraz to już nawet siłą nie zaciągniesz mnie w te piekielne góry!
Kiedy Kaśka doszła do siebie, postanowiła dać wyraz swemu niezadowoleniu i nie odezwać się tego dnia do rodziców ani jednym słowem. Rzeczywiście, podróż powrotna upłynęła w absolutnej ciszy. Nowakowa myślała: „Pomysł był dobry, tylko realizacja nie całkiem…”. Nowak co chwila zerkał z czułością na córkę, a Kaśka, ze słuchawkami na uszach, odpłynęła w świat swojej ulubionej muzyki, pewna, że góry będzie w przyszłości omijać szerokim łukiem.