Podmiot liryczny Trenów ujawnia się w trzech rolach: cierpiącego ojca, który stracił dziecko, filozofa, który przeżywa załamanie swojego światopoglądu oraz wybitnego poety, który swoje uczucia potrafi wyrazić w kunsztownej formie. Wszystkie trzy postaci obecne są w całym cyklu, łączą się ze sobą, przenikają, raz znajdują się na planie bliższym, a raz dalszym.
Już w Trenie I odnajdziemy zapowiedź tych trzech wcieleń podmiotu lirycznego. Wątek osobisty wprowadzają słowa żalu:
Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe/ I lamenty, i skargi Symonidowe,/ Wszytki troski na świecie, wszytki wzdychania/ I żale, i frasunki, i rąk łamania,/ Wszytki a wszytki za raz w dom się mój noście,/ A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomożcie (…).
Natomiast przywołanie takich postaci jak Heraklit czy Symonides stanowi zapowiedź obecności tematyki filozoficznej oraz antycznej tradycji literackiej w utworach.
Dramat ojca polega na niemożności pogodzenia się z utratą córki. Pomiot liryczny przywołuje wspomnienia radości i energii, jakie wiązały się z obecnością Urszulki w domu:
(…) Tyś za wszytki mówiła, za wszytki śpiewała,/ Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała (…).
Z tym utraconym szczęściem kontrastują obecne pustka i smutek, których nic nie jest w stanie rozproszyć. Najwyraźniej rola ojca zarysowuje się w Trenie IV. Wiersz ten jest niezwykle emocjonalny, pozbawiony intelektualnych odniesień do sztuki czy filozofii – Persefona i Niobe pojawiają się tutaj raczej w roli ozdobników. Wiersz rozpoczyna się dramatycznym wyznaniem:
Zgwałciłaś, niepobożna Śmierci, oczy moje,/ Żem widział umierając miłe dziecię swoje! (…).
Ze słów Kochanowskiego możemy wnioskować, iż ojciec nie powinien patrzyć na śmierć dziecka, jest ona bowiem zaburzeniem naturalnych praw cykliczności życia, wiodącego od dzieciństwa, poprzez młodość, aż do starości. Dlatego poeta nazywa śmierć „niepobożną” – odbierając mu dziecko, sprzeciwiła się Boskim prawom. W wierszu tym pojawia się też symbolika owocu – Urszulka nazwana jest „owocem niedordzałym”; podobnie – w Trenie V porównana zostaje do drzewka oliwnego, a w Trenie XII do kłosa. Wraz z przedwczesną śmiercią córki odebrane zostały Kochanowskiemu nadzieje na oglądanie jej życiowego wzrostu.
Nadzieje te wiążą się z kolei już z samą rolą poety, który pragnął, by Urszulka poszła w jego ślady. Ojciec dostrzegał zdolności, które mogły zwiastować prawdziwy talent poetycki córki. Poświęcony temu został w całości Tren VI, rozpoczynający się od słów:
Ucieszna moja śpiewaczko! Safo słowieńska!/ Na którą nie tylko moja cząstka ziemieńska,/ Ale i lutnia dziedzicznym prawem spaść miała! (…).
Ojciec-poeta widział w córce swoją następczynię, która miałaby odziedziczyć jego lutnię, czyli talent poetycki. W dalszych wersach dziewczynka jest przedstawiana jako mała twórczyni:
(…) Tęś nadzieję już po sobie okazowała,/ Nowe piosnki sobie tworząc, nie zamykając/ Ustek nigdy, ale cały dzień prześpiewając (…).
Oczywiście zdolności te w przypadku dwuipółletniego wydają się przesadzone, trzeba jednak słowa poety odczytywać jako subiektywny przejaw zawiedzionych nadziei ojca, nie zaś realistyczną charakterystykę Urszulki. Wyolbrzymiając talent córki, Kochanowski próbuje oddać wielkość swojego bólu i poczucia utraty.
W ostatnich wersach Trenu I pojawia się dylemat:
(…) Nie wiem, co lżej: czy w smutku jawnie żałować,/ Czyli się z przyrodzeniem gwałtem mocować?
Pytanie dotyczy tego, jak sobie poradzić z nałym nieszczęściem: czy – zgodnie z zaleceniami stoickiej filozofii, której Kochanowski pozostawał przez długi czas wierny – opanować emocje, czy też dać im upust? Podmiot liryczny zmaga się z tym pytaniem, by ostatecznie uznać bezużyteczność stoickiego światopoglądu w obliczu prawdziwej tragedii. Już w Trenie IX ma miejsce załamanie się ideałów, którym poeta wcześniej hołdował. Tak przez ceniona przez Kochanowskiego mądrość, okazuje się bezsilna. Podmiot liryczny z goryczą stwierdza:
(…) Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje/ Na tym strawił, żebych był ujźrzał progi twoje!/ Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony/ I między insze, jeden z wiela, policzony.
Renesansowy humanista, piewca stoickiej filozofii i zasady złotego środka, wobec nieszczęścia jest równie bezradny jak każdy człowiek. Mądrość, którą zdobył, o którą zabiegał, której poświęcił młode lata, nie uchroniła go przed cierpieniem. Twierdzenie, iż człowiek powinien każdy wyrok losu przyjąć z pogodą ducha i równym spokojem, wydaje się absurdalne, kiedy umiera dziecko.
Podobne wnioski płyną z kolejnych wierszy – w Trenie XI poeta za Brutusem powtarza: „Fraszka cnota!”. Wcześniej cnota była najwyższą wartością, opiewaną przez Kochanowskiego w pieśniach i fraszkach. Teraz jednak w nią wątpi, podobnie jak wątpi w porządek świata w ogóle, skoro – jak zdaje się mówić – nie ma sprawiedliwości. Ani on, ani jego dziecko niczym nie zawinili, a jednak zostali dotkliwie ukarani. To nie miłosierny Bóg rządzi światem, ale „jakiś nieznajomy wróg”. Utwór kończy się wykrzyknieniem:
(…) Żałości! co mi czynisz? Owa już oboje/ Mam stracić: i pociechę, i baczenie swoje?
Poeta jest świadomy, że przemawia przez niego rozpacz – to żal dyktuje mu takie bluźniercze słowa. Nie oznacza to wcale, że się ich wyrzeka. Obawia się natomiast, że obok utraty dziecka, straci też oparcie, jakie dawała mu filozofia, mądrość i cnota.