Akcja powieści toczy się w Warszawie tylko w pierwszych kilku rozdziałach, jednak autor poświęcił sporo uwagi naszkicowaniu obrazu miasta. Czytelnik ogląda je oczyma Judyma, który po powrocie z Paryża udaje się na spotkanie z bratem. Doktor powraca do miejsc zapamiętanych z dzieciństwa i młodości. Uderza go brak jakichkolwiek zmian, wszędzie panuje ten sam bród i nędza.
Autor skupia się na ukazaniu najbiedniejszych dzielnic miasta, to im poświęca najwięcej miejsca. Judym porusza się po Warszawie, wyruszając hotelu, w którym zamieszkuje. Zmierza w stronę mieszkania brata. Niczym bohater Dantego, zstępuje w coraz głębsze czeluście piekieł.
Kiedy wyszedł z hotelu i spacerował wzdłuż ulicy Marszałkowskiej: „(...) cieszyły go bruki drewniane, rozrost drzewek, które już pewien cień rzucały, nowe domy powstałe na miejscu starych ruder”. Okolice zamieszkałe przez ludzi zamożnych rozwijają się, zmieniają, pięknieją. Wszystko to podoba się doktorowi, który przez rok nawykł do przyjemnych pejzaży paryskich.
(…) Minąwszy ogród i plac za Żelazną Bramą, był u siebie i przywitał najściślejszą ojczyznę swoją. Wąskimi przejściami, pośród kramów, straganów i sklepików wszedł na Krochmalną. Żar słoneczny zalewał ten rynsztok w kształcie ulicy (…) –
przekraczając granicę dzielnicy biedoty, Judym zetknął się z zupełnie innymi obrazami. Uderzyły go potworne zaniedbania, brud, wynędzniali ludzie, zaniedbane sklepy i chore, głodnych dzieci:
(…) Z wąskiej szyi między Ciepłą a placem wydzielał się fetor jak z cmentarza. Po dawnemu roiło się tam mrowisko żydowskie (…) Z prawej i lewej strony stały otworem sklepiki (…) W każdym z takich sklepików czerniała na podłodze kupa błota, która nawet w upale zachowuje właściwą sobie, przyjemną wilgotność. Po tym gnoju pełzały dzieci okryte w brudne łachmany i same brudne nad wyraz (…).
Zewsząd atakuje bohatera niechlujstwo, brak higieny: stara „schorzała” Żydówka sprzedająca na ulicy gotowany bób, fasolę i groch, niemal naga roznosicielka wody, która mimo młodego wieku miała „zżółkłą i martwą” twarz, sprzedająca wodę sodową z brudnych, oblepionych syropem szklanek.
Krocząc pośród nędzarzy, dzieci i kramarzy, zagląda do warsztatów, „(...) gdzie pod niskimi sufitami skracają swój żywot schyleni mężczyźni albo zgięte kobiety”. Z wnętrz również uderza okropny fetor, pracujący tam ludzie są znużeni, brudni, ponurzy:
(…) Z dziedzińców, drzwi, nawet ze starych dachów krytych blachą lub cegłą, gdzie szeregiem tkwiły okna facjatek, wychylały się twarze chore, chude, długonose, zielone, moręgowate i patrzały oczy krwawe, cieknące albo zobojętniałe na wszystko (…).
Judym podąża dalej ulicą Ciepłą.
(…) Chodniki były jak niegdyś zdruzgotane, bruk pełen wądołów. Nie było tu już ani jednego przechodnia w cylindrze, rzadko trafiała się dama w kapeluszu. Ogół idących podobny był do murów tej ulicy”. Brak zmian jest dla doktora przykrą niespodzianką. Jeszcze gorzej jest, kiedy zagląda do wnętrza rodzinnej kamienicy, bohater staje u progu dziewiątego kręgu piekła: „Gdy stanął w sieni brudnej jak apartament Lucypera, usłyszał w suterenie dźwięk znajomy: to <<sąsiad>> Dąbrowski, ślusarz ciał swoja sztukę (…) Widać tam było czeluść otwartą, prowadzącą do rodzinnej sutereny. Kwaśny chłód przystąpił do Judyma i odepchnął go stamtąd (…).
Obraz Warszawy ukazany został przez pryzmat wrażeń Judyma. Niektóre widoki budzą w nim przyjemne wspomnienia, inne porażają swoją ohydą. Judym patrzy jednak na tę miejską nędzę oczyma lekarza. Uderza go przede wszystkim nieprzestrzeganie podstawowych zasad higieny, dzieci bawiące się w brudzie, chorzy, ludzie jedzący na ulicy, pijący z tych brudnych szklanek, które u niego samym swoim wyglądem wywoływały torsje. Opis biednej dzielnicy miasta nacechowany jest emocjonalnie – ludzie nie pracują, ale „skracają swój żywot”, autor nie pisze o warsztatach pracy, ale o „ciemnych pieczarach”.
Podobnie jak Dante, Żeromski pozwala swojemu bohaterowi spojrzeć również na czyściec i raj warszawski. Spacerując Alejami Ujazdowskimi, doktor – mimo wewnętrznego smutku po nieudanym odczycie – napawa się pięknem złocących się drzew:
(…) Daleko, w przecięciach szpalerowych, oświetlone czuby żółtych kasztanów buchały płomieniami jak jęzory żywego ognia. Wszędzie stał rozlany w chłodnym powietrzu miły zapach liści zwiędłych (…).
Bogate dzielnice miasta są zadbane, nie ma tu ścisku, ludzie poruszają się dorożkami lub spacerują powoli, dostojnie.
Dwóm światom przedstawionym przez autora brak punktów wspólnych. Dwa oblicza miasta są od siebie diametralnie różne – trudno uwierzyć, że dzieli je tak mała odległość.