Benedykt Korczyński wywodził się ze średniozamożnej rodziny szlacheckiej, w której niezwykle ważną rolę odgrywały tradycje napoleońskie (jego dziadek był legionistą). Ukończył on wyższe studia, po czym ojciec upoważnił go do prowadzenia posiadłości w Korczynie. Dwóch braci – Andrzeja i Dominika – stracił Benedykt w powstaniu styczniowym. Pierwszy z nich zginął, a drugi przeszedł na stronę Rosjan, niemal zupełnie separując się od rodziny.
Żoną Benedykta była Emilia – hipochondryczka, której ciągle doskwierał „globus”, nie dbająca o ich wspólny majątek. Para doczekała się dwójki dzieci: Witolda i Leonii. Syn Benedykta i Emilii był młodzieńcem gruntownie wykształconym – już w wieku 20 lat kończył drugi kurs agronomiki, dzięki czemu doskonale orientował się w zagadnieniach związanych z rolnictwem.
Benedykt był dobrym gospodarzem – swoją ciężką pracą potrafił urzymać majątek oraz zdobyć środki na edukację dzieci. Witoldowi nie podobało się jednak jego postępowanie, zwłaszcza stosunek ojca do chłopów oraz zaognianie sporu z Bohatyrowiczami, których posiadłość znajdowała się nieopodal. Wychowany w zgodzie z myślą pozytywistyczną młodzieniec nie potrafił zrozumieć i zaakceptować decyzji ojca, który zamiast starać się zjednoczyć ludzi, jeszcze bardziej pogłębiał wewnętrzne konflikty. W odbywającej się między nimi rozmowie obaj bohaterowie przedstawiają swoje racje.
Ojciec Witolda był osobą zamkniętą w sobie, coraz mniej wierzącą w pozytywny obrót spraw zarówno osobistych, jak i narodowych. Jego życie pełne było smutku oraz cierpienia, ze szponów których nie potrafił się wyrwać. Cały swój czas poświęcał pracy, nabierając przy tym przekonania, że może liczyć tylko na siebie. Wobec syna początkowo był nieustępliwy i niechętny głoszonym przez niego hasłom. Nie miał zamiaru zmieniać swojego podejścia do życia i starał się konsekwentnie realizować założone plany. Gdy Witold wygłaszał swoje kolejne opinie, Benedykt nie wahał się nawet gp obrażać: „Milcz! Milcz, błaźnie!”. Z czasem zaczął jednak dostrzegać pewne wspólne im cechy, które ostatecznie przysparzały obu zmartwień i cierpienia. Benedykt widział szlachetne i niepozbawione sensu demokratyczne ideały Witolda – wszak młodzieniec nie działał na swoją korzyść i nie chciał wyprosić u niego kolejnych przywilejów, lecz tylko (i aż!) starał się dążyć do poprawy losu prostego ludu.
Syn Emilii i Benedykta wielokrotnie starał się zmienić podejście ojca do chłopów i ubogiego rodu Bohatyrowiczów. Miał świadomość, iż ich złe relacje w dużej mierze spowodowane są właśnie postawą ojca, który z kolei zupełnie tego nie dostrzegał. Witold nie odnosi się do Benedykta z niechęcią, okazując mu należyty szacunek, jednak zaznacza, że:
(…) Ciężko... straszno... straszno mi tak mówić do ciebie, ojcze! Rozdarty jestem pomiędzy tobą a tym, co mi nad ciebie, siebie, nad wszystko droższe... Nie jam jeden taki! Co sprawiło, że pełni jesteśmy bezbrzeżnej litości nad maluczkimi mrówkami i kretami ziemi, że w ciemne i ciasne ich podziemia iść pragniemy i idziemy, choćby śród nich oczekiwało nas całopalenie własnego ciała i serca? (...).
W postawie Witolda widoczne są idealizm i przekonanie o słuszności swojego postępowania. Postawa ojca sprawia mu wiele bólu, a brak szans na jakiekolwiek porozumienie napawa go cierpieniem. W końcu bohater nie wytrzymuje i jego oczy zalewają się łzami. Pragnie nawet sięgnąć po jedną ze strzelb, lecz także w Benedykcie coś pęka – mężczyzna postanawia pogodzić się z synem i przyjąć jego racje. Ostatecznie Benedykt zrozumiał, że chociaż jego pokolenie poniosło klęskę, ostateczne zwycięstwo jest możliwe wtedy, gdy zawierzy się ludziom młodym i podejmie się próbę zrozumienia ich ideałów i wartości.
Rozmowa Benedykta z Witoldem jest jednym z najważniejszych fragmentów powieści Elizy Orzeszkowej. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż syn wielokrotnie dziękuje ojcu za to, że ten nie oddzielał go od prostego ludu, dzięki czemu nie stał się kimś takim jak:
(…) ten nieszczęsny Zygmuś, lalką z żurnalu mód wyciętą i niedoszłym jakim artystą, albo jak Różyc, kartką welinu w roztworze morfiny umoczoną (…).
Młodzieniec docenia starania Benedykta, uważa ojca za dobrego gospodarza, ale również widzi w nim człowieka konfliktowego i pogrążonego w smutku. Praca przynosząca zyski wyłącznie własnej rodzinie, okazuje się niewystarczająca, by załagodzić ból. Dopiero poświęcenie się dla dobra ogółu umożliwi bohaterowi odnalezienie szczęścia i sensu życia.
Ostateczne pojednanie się mężczyzn pokazuje, iż przezwyciężenie konfliktów, chociaż trudne, jest możliwe. Jednym z najważniejszych haseł polskiego pozytywizmu była idea pracy organicznej. Jej realizacja możliwa było tylko wtedy, gdy wśród ludzi panowała jedność i wszyscy mieli świadomość, ze działają dla dobra jednego organizmu – całego społeczeństwa polskiego.