Inny świat - streszczenie

Część pierwsza

Dzieło Gustawa Herlinga-Grudzińskiego zadedykowane zostało jego żonie – Krystynie. Rozpoczyna się ono cytatem z „Zapisków z martwego domu” Fiodora Dostojewskiego:

(...) Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli. Ten oto zapomniany zakątek zamierzam tutaj opisać (…).

Witebsk – Leningrad – Wołogda

Akcja rozpoczyna się wraz z końcem lata 1940 r. Narrator znajduje się w Witebsku, który jest tylko przystankiem na jego drodze w głąb Związku Radzieckiego. Do olbrzymiej celi wjeżdża posiłek – „zupa” warzywna z chlebem. Osadzeni sięgają po swoje gliniane miski i podnoszą się z podłogi. Tego typu wydarzenia ustalały rytm życia więźniów. Monotonne oczekiwanie było przerywane stukaniem w drzwi – zazwyczaj oznaczało ono właśnie wydawanie posiłków. Mężczyźni urozmaicali sobie czas rozmowami, nasłuchiwaniem wiadomości i zbieraniem informacji na temat wydarzeń ze świata.

Narrator w tym rozdziale podaje także przyczyny swojego uwięzienia. Ze względu na wysokie buty z cholewami i nazwisko (Gerling) wzięto go za oficera wojska polskiego na usługach niemieckich. To w zupełności wystarczyło, aby go zatrzymać. W dodatku próbował przekroczyć granicę, co stanowiło zdaniem śledczych koronny dowód przeciw niemu.

W Witebsku przebywali głównie młodzi więźniowie – drobni przestępcy. Z kolei najbardziej niebezpieczni byli „bezprizorni” i „urkowie”, czyli groźni przestępcy, dla których pobyt w niewoli stawał się swoistą zabawą. Władze często traktowały ich jako „masę plastyczną”, mogącą jeszcze uformować się w zwolenników ustroju komunistycznego.

W celi narrator poznał drobnego Żyda – mężczyznę siedzącego z boku. Był szewcem, a skazano go za to, iż sprzeciwił się używaniu skóry do zelowania nowych butów. Niechęć innych fachowców budziło także to, że udało mu się dobrze wykształcić syna. Zdjęcie młodego mężczyzny trzymał w podszewce marynarki. Jeden z więźniów wydał go i fotografia została odebrane. Jako uzasadnienie podano fakt, iż szkodnik gospodarczy nie ma prawa trzymać przy sobie zdjęć bliskich osób.

Kolejnym przystankiem był Leningrad, gdzie więźniów dzielono na pięcioosobowe grupki i przewożono do „Pieriesyłki”. Był to już listopad, z chmur spadały pierwsze płatki śniegu. Od współwięźniów narrator usłyszał, iż w Związku Radzieckim przebywa od 18 do 25 milionów zniewolonych.

Warunki w „Pieresyłce” były naprawdę dobre. Wszystko było czyste i zadbane, a w celach znajdowały się posłane prycze. Na ścianach wisiały portrety Stalina, co zdziwiło Gustawa, gdyż więźniów w Związku Radzieckim separowano od polityki. Z rozmowy z jednym z osadzonych narrator dowiedział się, iż w miejscu tym przetrzymywano drobnych przestępców, którzy pracowali w pobliskich fabrykach, otrzymując za to wynagrodzenie. Wielokrotni recydywiści stawali się „urkami” – nie mogli już opuszczać więzienia, zaczynali także tworzyć panujące tam prawo.

Gustaw znalazł się w celi 37. Poznał tam Szkłowskiego – mężczyznę będącego potomkiem zesłańców z 1863 r. Skazano go za nieprzykładanie uwagi do politycznego formowania więźniów (był pułkownikiem). Narrator zaprzyjaźnił się też z Pawłem Iwanowiczem – również pułkownikiem – który pracował w radzieckim wywiadzie. Opowiedział on bohaterowi historię wszystkich więźniów. W większości byli to funkcjonariusze wojskowi. Skazano ich w 1937 r., a dowody zostały przysłane przez niemiecki wywiad. Wybuch wojny uratował ich przed śmiercią, lecz wciąż czekali w niepokoju na decyzję o swoich dalszych losach. Wśród nich znajdował się generał Artamjan – Ormianin. Prowadził głodówkę, pragnąc w ten sposób wywalczyć rehabilitację i zwolnienie. Proponowano mu pracę w jednej z leningradzkich fabryk oraz osobną celę, jednak nie ustępował. Gdy przynoszono mu zawierające żywność paczki od żony (najprawdopodobniej także znajdującej się w niewoli), wyrzucał wszystko do sedesu.

Po upływie kilku dni zaczęto wyczytywać nazwiska (była północ). Wśród wymienionych znaleźli się Szkłowski i narrator. Wyszli na korytarz, by wkrótce wyruszyć pociągiem w dalszą drogę. W przedziale mogli przyjrzeć się „urkom”, którzy oddawali się jednej z ulubionych rozrywek – grali w karty o rzeczy należące do innych więźniów. Jeden z nich zabrał Szkłowskiemu płaszcz.

Gustaw wysiadł z pociągu w Wołogdzie. Pożegnawszy się ze Szkłowskim, udał się do tamtejszego więzienia, gdzie spędził jedną noc. Kolejnego dnia wyruszył do mieszczącego się pod Archangielskiem Jercewa.

„Nocne łowy”

Pierwszymi towarzyszami narratora byli Polenko oraz Karboński. Opowiedzieli oni Gustawowi historię obozu, który powstał przed czterema latami. Budowało go sześciuset więźniów wysadzonych w archangielskich lasach. Najlepiej radzili sobie więźniowie krajów o chłodnym klimacie – Skandynawowie, Bałtowie i Rosjanie, z tego powodu dostawali oni największe racje żywnościowe. Byli po prostu bardziej wydajni w pracy.

Początkowo w Jercewie panowała tradycja „proizwołu”. Po zmierzchu władzę w obozie przejmowali więźniowie. Dochodziło do otwartych starć między więźniami politycznymi i „urkami”. Przeprowadzano nawet swego rodzaju „sądy kapturowe”. Dopiero w 1939 r. NKWD uporządkowało nieco sytuację, zakładając tutaj pierwszy barak dla kobiet. Najgroźniejsi zaczęli wtedy wyruszać na nocne łowy.

Po przybyciu do łagru Gustaw zaczął cierpieć z powodu gorączki. Trafił do „łazarietu”, gdzie jedną noc spędził na korytarzu, a kolejne dwa tygodnie leżał w wygodnym i czystym łóżku. Obok niego znajdowali się „nacmeni” (więźniowie z Azji), których uważano za symulantów umierających z tęsknoty do swych krajów. Narrator zobaczył także kilku „pyłagryków”. Najczęściej już nigdy nie wracali oni do pracy, trafiając do baraków dla chorych, które określane były mianem „trupiarni”. W „łazariecie” Gustaw zaprzyjaźnił się z Tamarą, od której otrzymał 3 książki.

Kiedy narrator opuścił szpital, otrzymał jeszcze 3 dni przerwy. Od więźniów dowiedział się wówczas, iż Jercewo jest jednym z lepszych obozów. W innych sytuacja osadzonych była znacznie cięższa. Dimka – beznogi pop i dyżurny w baraku – doradził Gustawowi, by „sprzedał” swoje oficerskie buty jednemu z „urków” wchodzących w skład brygady tragarskiej. Wkrótce bohater dowiedział się, iż został przydzielony do brygady 42.

Narrator leżał na swojej pryczy, obserwując ludzi, z którymi przyszło mu dzielić los. Grupie przewodziło ośmiu „urków”, a na ich czele stał Kowal. Pewnej nocy zerwał się on z łóżka i skrzyknął towarzyszy. Od strony szpitala zbliżała się dziewczyna. Mężczyźni schwycili ją, rzucili na ławkę i zgwałcili. Kiedy spłoszył ich strażnik, przenieśli się do latryny. Po godzinie siedmiu z nich wróciło do baraku, a Kowal poszedł odprowadzić Marusię do jej budynku.

Następnego wieczora kobieta przyszła do konstrukcji zajmowanej przez Gustawa. Usiadła na pryczy obok Kowala i zaczęła czule się do niego przytulać. Została na noc. Od tego czasu pojawiała się każdego wieczora, a mężczyzna coraz mniej chętnie wyruszał do pracy. W końcu także towarzysze zaczęli patrzeć na niego z niechęcią. Wtedy Kowal podjął decyzję – nakazał Marusi rozebrać się i być posłuszną każdemu z nich. Kilka dni później kobieta opuściła Jercewo, udając się do Ostrownoje. Od tego momentu wśród „urków” zapanowała zgoda.

Praca

Dzień po dniu

Pobudka następowała o 5:30 rano. Więźniowie udawali się na śniadanie. Jedzenie przyrządzano w trzech kotłach. Z pierwszego z nich strawę jedli stachanowcy – więźniowie wyrabiający 125 procent normy. Kolejny przeznaczony był dla tych, którzy po prostu wywiązywali się z zadań, a z trzeciego jedli najbiedniejsi i najbardziej nieefektywni pracownicy.

Tragedią życia w łagrach było to, iż żaden z więźniów nie wiedział, jak długo potrwa jego osadzenie. Narrator wspomina o przypadku Ponomarenki. Mężczyzna ten spędził w obozie już dziesięć lat i ostatniego dnia odsiadki dowiedział się o przedłużeniu wyroku. Zmarł na swojej pryczy.

Do pracy pierwsza wyruszała grupa „lesorubów” (o godzinie 6:30). Zanim dotarli oni na miejsce, czekało ich od 5 do 7 kilometrów marszu. Ich robota trwała do godziny piątej. Następnie w drogę wyruszały inne oddziały. Praca wyczerpywała i była przygnębiająca. Obiad podawano tylko stachanowcom, inne grupy siedziały w tym czasie przy ognisku (często palono skręcane papierosy). Na krótko przed powrotem do zony więźniowie ożywiali się, myśląc o czekającym ich posiłku. Praca w lesie była jednak wyniszczająca fizyczynie, a przekroczenie normy – niemalże niemożliwe. Aby to osiągnąć, robotnicy często uciekali się do oszustw (oszustwo nazywano „tuftą”).

Gustaw pracował w brygadzie tragarzy. Ze względu na długie godziny robocze często udawało się im przekraczać normę, co skutkowało większymi racjami żywnościowymi. Przynależność do tego oddziału uważana była za olbrzymie szczęście – jego członkowie mogli rozmawiać z ludźmi wolnymi (w czasie wyładunków) oraz mieli okazję zdobyć dodatkowe racje żywnościowe. Pracę kończyli zazwyczaj o szóstej, a przed powrotem do zony byli dokładnie przeszukiwani. Jeśli u któregoś znaleziono podejrzane przedmioty, wszyscy musieli stać nago na śniegu.

Ochłap

Gdy od przyjazdu narratora do Jercewa minął miesiąc, przybył transport z nowymi więźniami. Jednym z nich był Gorcew – postać zagadkowa, ponieważ jako jedyny więzień polityczny trafił do Jercewa (resztę przewieziono do innych obozów). Mężczyzna pracował przy wyrębie lasu. Był przy tym niezwykle tajemniczy. Ludzie plotkowali między sobą, iż należał kiedyś do NKWD. Któregoś dnia doszło do sporu między nim i jednym z „nacmenów”. Wtedy Gorcew powiedział do Azjaty, że takich jak on mordował tuzinami. Wszyscy domyślili się, iż brał on udział w tłumieniu powstania „basmaczów”.

Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia do Jercewa dotarły kolejne transporty (obóz ten był przystankiem dla przewożonych w rejon peczorski). Jeden z nowoprzybyłych rozpoznał Gorcewa i wywiązała się szamotanina. Później okazało się, iż Gorcew pracował w radzieckim więzieniu, gdzie bezwzględnie torturował więźniów. Pobity przez „nacmenów” mężczyzna trafił do szpitala, gdzie otrzymał jeden dzień wolnego. Żaden z dowódców nie chciał słuchać jego skarg. Jasne stało się, iż wydano go więźniom jako ofiarę.

Gorcew pracował w lesie bez zmiennika. Z każdym kolejnym dniem wyglądał coraz gorzej, lecz więźniowie nie przejmowali się jego losem. Gdy odmówił wyjścia do roboty, został zamknięty na dwa dni w osobnej celi. Chociaż starał się walczyć, był bez szans. Otrzymywał posiłki z trzeciego kotła, lecz było to zdecydowanie za mało. W styczniu stracił przytomność w lesie. Do zony odtransportować miały go sanie, ale przyjechały puste. Późnym wieczorem wyruszyła grupa poszukiwawcza. Ciało zaniesiono do kostnicy.

Zabójca Stalina

W obozie wiele osób zapadało na „kurzą ślepotę”. Uboga dieta powodowała, iż po zmierzchu (także przed świtem) tracili oni wzrok. Do brygady narratora dołączył nowy więzień – mężczyzna skazany na 10 lat za strzelanie do portretu Stalina. Początkowo radził sobie dobrze, ale z czasem usuwał się na bok, głównie wieczorami. Któregoś dnia Gustaw, zobaczył, jak próbował zejść z kładki, trzymając worek na plecach. Nie udało mu się – runął w śnieg. Dosięgła go „kurza ślepota”. Wkrótce przeniesiono go do lasu. Kilka miesięcy pracy tam dało mu się we znaki do tego stopnia, iż niemal stracił zdrowy rozsądek. Narrator spotkał go na kilka dni przed śmiercią. Więzień nie poznał go, ale poprosił o zupę. Otrzymał całą porcję, a później stał i wpatrywał się w kocioł. Po chwili zaczął biegać krzycząc, że zamordował Stalina.

Drei Kameraden

Narrator często udawał się do baraku zwanego „pieresylnym”. Spędzali tam czas więźniowie przerzucani do innych obozów, istniała więc możliwość wybadania sytuacji politycznej na świecie, zakupienia różnych dóbr i zwykłej rozmowy. Wkrótce po wybuchu wojny między ZSRR i Niemcami zaczęli pojawiać się tam ludzie tej narodowości. Pewnego dnia Gustaw spotkał w baraku trzech mężczyzn, którzy znacznie odróżniali się od innych więźniów. Byli to Hans, Otto i Stefan. Dwaj pierwsi pracowali jako mechanicy, ostatni był studentem. Wszyscy należeli do partii komunistycznej. Od 1936 r. przebywali na Ukrainie. W czasie Wielkiej Czystki (1937) zostali aresztowani. W 1939 r. znaleźli się w jednym skrzydle moskiewskiego więzienia. Na skutek paktu niemiecko-rosyjskiego część niemieckich więźniów została zwolniona (było to spowodowane strajkiem), lecz niektórych postanowiono zatrzymać w Rosji. Wśród nich znaleźli się właśnie trzej towarzysze.

Gustaw wiele rozmawiał z mężczyznami. Prosił ich nawet o porównanie łagrów do niemieckich obozów koncentracyjnych. Mężczyźni, poza Stefanem, nie chcieli o tym rozmawiać, tłumacząc się, iż nie chcą filozofować. Wkrótce zostali przetransportowani do Niandomy.

Ręka w ogniu

W łagrach niszczono ludzi katorżniczą pracą. W czasie przesłuchań często posiłkowano się torturami, by szybciej nakłonić więźnia do podpisania aktu oskarżenia. Ostatecznie dochodziło do tego, iż przyznawał się on do wszystkiego, również do czynów, których nie popełnił.

Narrator opisuje też proces przystosowywania się do obozu. Osadzeni najpierw starali się pomagać słabszym, lecz już po kilku tygodniach, gdy stawali się coraz słabsi, koncentrowali się przede wszystkim na sobie. Uświadamiali sobie, że można żyć bez litości.

Któregoś dnia do brygady Gustawa dołączył Michaił Aleksiejewicz Kostylew, który przbył z Mostowicy i dwa lata po oskarżeniu zaczął zdawać sobie sprawę, iż został oszukany i zmuszony podstępem do przyznania się do winy. Był to dwudziestoczteroletni mężczyzna studiujący we Władywostoku (Akademia Morska). Rodzice wychowywali go w wielkiej miłości do komunizm, a sam Kostylew nie przypuszczał, że może istnieć cokolwiek innego. Snuł plany wielkiej rewolucji, która odsunie od ludzi cierpienie. Podporządkował temu celowi całe swoje życie. Poznawszy francuski, zaczął czytać dzieła francuskich pisarzy (Balzaca, Stendhala, Flauberta itp.). Wtedy uświadomił sobie, iż świat jest o wiele bardziej złożony. Coraz mocniej pociągała go też wolność. Rzadziej pojawiał się na zebraniach komunistów. Wkrótce zupełnie odsunął się od partii.

Kiedy aresztowano właściciela prywatnej wypożyczalni (to z niej Kostylew brał książki), jedynie kwestią czasu stało się uwięzienie młodego mężczyzny. Katowany w czasie przesłuchań bohater nie chciał przyznać się do winy. Początkowo oskarżano go o szpiegostwo, lecz udowodnienie mu zarzutu okazało się niemożliwe. Nieco czasu spędził w szpitalu, następnie miała miejsce kolejna fala przesłuchań. Trwała ona niemal rok. Kostylewa już nie bito, zaczęto stosować terror psychiczny. W końcu mężczyzna przyznał się do wymyślonej winy, zaczął nawet operować fikcyjnymi nazwiskami. Niebawem podsunięto mu akt oskarżenia. Jego winą było pragnienie obalenia Związku Radzieckiego z pomocą obcych mocarstw. W styczniu 1939 r. skazano go na 10 lat obozu. Trafił do Mostowicy. Jako że był inżynierem, dostał lżejszą pracę i spore racje żywnościowe. Pokarm często rozdawał potrzebującym, co zaskarbiło mu ich przychylność. Jednak ktoś na niego doniósł. Wkrótce dołączył do brygady pracującej w lesie. To go złamało. Kostylew zaczął nienawidzić współwięźniów, darzyć ich pogardą. By uniknąć katorgi, przypalał sobie rękę. W marcu postanowiono odesłać go do Jercewa, gdzie dołączył do brygady tragarzy.

Narrator tajemnicę Kostylewa poznał dzięki swojej bezsenności. Obiecał mu, że go nie wyda. W ten sposób rozpoczęła się ich przyjaźń. Mężczyzna wyznał Gustawowi, jak wpadł na pomysł, by przypalać rękę – któregoś dnia kawałek chleba wpadł mu do ogniska, a on po niego sięgnął i się oparzył. Dostał wówczas kilka dni zwolnienia i mógł oddać się czytaniu książek. Od tego czasu przed każdą wizytą w ambulatorium przypalał rękę w ognisku.

W pierwszych dniach maja Kostylewa miała odwiedzić matka. Dowiedział się on jednak, że figuruje na liście kołymskiej. Ogarnięty rozpaczą postanowił coś zrobić. Narrator chciał ofiarować za niego, lecz ten podjął już decyzję. Od Dimki Gustaw usłyszał, że Kostylew oblał się wrzątkiem w łaźni. Młody mężczyzna konał w cierpieniu. Gdy jego matka dotarła do Jercewa, mogła tylko odebrać pamiątki po synu.

Dom Swidanij

Dom Swidanij był nowym skrzydłem baraku, które dobudowano obok wartowni. Więźniowie mogli spędzić tam do trzech dni z odwiedzającą ich rodziną. O tego rodzaju przywilej musieli jednak starać się z odpowiednim wyprzedzeniem. Często trwało to całe lata. W dodatku widzenia przysługiwały tylko więźniom wyrabiającym przynajmniej 100 procent normy oraz odznaczającym się czystą przeszłością polityczną. Kiedy dochodziło już do spotkania, ludzie przebywający w obozie nie mogli udzielać żadnych informacji, a ich goście zobowiązywali się zachować milczenie na temat tego, co widzieli.

Widzenia w dużej mierze były grą pozorów. Do tej części obozu więźniowie udawali się w czystych ubraniach, często będąc już po wizycie w łaźni i u fryzjera. Ponadto otrzymywali talony na żywność. Dopiero po zakończeniu spotkania odzyskiwali stare łachmany i wracali do dawnego życia. Przedmioty otrzymane od rodziny musieli pokazać strażnikom.

Osadzeni, którzy nie mogli liczyć na wizytę krewnych, byli w trudnej sytuacji. Często jednak powodem do radości było dla nich szczęście współtowarzyszy. Narrator wspomina o liście zaadresowanym do jednego z więźniów. Napisana była w nim niezwykle radosna wiadomość – dziecko poczęte w czasie widzenia urodziło się zdrowe.

Zmartwychwstanie

Jednym z najważniejszych miejsc w obozie był szpital. Niemalże każdy z osadzonych marzył o tym, by spędzić tam chociaż kilka dni i odpocząć od przytłaczającej rzeczywistości. W budynku było niezwykle czysto. Pracowały tam trzy osoby: Tatiana Pawlowna, Lovenstein oraz Zabielski. Podlegali oni doktorowi mieszkającemu w Jercewie, który w obozie pojawiał się zazwyczaj co dwa dni.

By trafić do szpitala, więzień musiał mieć gorączkę wyższą niż 39 stopni. Kiedy opadła (wynosiła poniżej tego pułapu), był zwalniany. Obozowi lekarze bardzo skrupulatnie pilnowali tych procedur, by nie ponieść kary (sami byli więźniami). W dodatku ich zadaniem było jak najszybsze przywracanie do zdrowia ludzi mogących pracować (bardziej wyniszczeni więźniowie liczyli się znacznie mniej). Tak czy inaczej, warunki panujące w szpitalu stanowiły dla więźniów istny raj.

Liczne osoby posuwały się do oszustw, by trafić do czystego baraku. Od 1940 r. władze obozu w Jercewie zaczęły traktować samookaleczenia jako akty sabotażu i karały takie działanie dodatkowym wyrokiem – najczęściej dziesięcioletnim. Pewnego dnia, gdy panował olbrzymi mróz (ok. 35 stopni), narrator rozebrał się do pasa. Wkrótce otrzymał dwutygodniowe zwolnienie. Czuł się, jakby zmartwychwstał.

W czasie pobytu w szpitalu Gustaw nawiązał bliższą znajomość z dwoma mężczyznami. Pierwszym był rosyjski aktor Michał Stiepanowicz, który w jednym z filmów zbytnio podkreślił szlachetną postawę Iwana Groźnego. Swój los uważał za naturalną konsekwencję swojego postępowania. Drugim był Niemiec – S. – cierpiący na pelagrę. W szpitalu przebywał od dwóch miesięcy. Kiedy wybuchła wojna między ZSRR i Niemcami, S. został wysłany do Aleksiejewki Drugiej. Nigdy jednak tam nie dotarł. Rosjanie porzucili go wraz z innym Niemcem i zastrzelili.

Lekarze należeli do najbardziej uprzywilejowanych (obok inżynierów, urzędników i techników) grup w obozie. Po zakończeniu kary często propozycję pracy w łagrze, często również godzili się na taki stan rzeczy – po prostu nie umieli inaczej funkcjonować. Jedną z takich postaci był Jegorow, medyk mieszkający w Jercewie. Żył on w związku z siostrą Jewgieniją Fiodorowną, która wciąż pozostawała w niewoli. Ich uczucie nie wytrzymało trudnej próby. Któregoś dnia narrator zobaczył Fiodorowną z Jarosławem R. Szybko uświadomił sobie, iż łączy ich prawdziwe uczucie. Było to swego rodzaju „zmartwychwstanie” Fiodorowny, ponieważ w końcu odważyła się na ujawnienie swoich prawdziwych uczuć. Jednak już wkrótce Jarosław R. został wysłany do obozów peczorskich. Jego ukochana poprosiła o transport na etap do innego obozu. W styczniu 1942 r. zmarła przy porodzie. Na świat przyszło dziecko mężczyzny, którego naprawdę kochała.

Wychodnoj dień

Władze obozu miały prawo ogłosić „wychodnoj dień” raz na dziesięć dni. Jak sama nazwa wskazuje, był on wolny od pracy. Jednak w praktyce nie wyglądało to tak dobrze – częste umożliwianie odpoczynku więźniom znacznie obniżało ich efektywność. Dawano więc dzień wolny tylko wtedy, gdy obóz odznaczał się naprawdę dobrymi wynikami.

O wolnym dniu osadzeni zazwyczaj dowiadywali się od brygadierów. Wtedy stawali się bardziej ludzcy, chętniej pomagali potrzebującym towarzyszom. Wieczorem obóz stawał się miejscem odświętnym – niemal wszyscy się uśmiechali, słychać było nawet muzykę. W „wychodnoj dień” więźniowie wstawali później, przechodzili rewizję, sprzątali baraki, a później mieli czas dla siebie. Każdy spędzał go w odpowiadający mu sposób. Narrator najczęściej udawał się do obozowego sklepiku, gdzie mógł uzyskać najświeższe informacje, porozmawiać z innymi więźniami. Następnie Gustaw odwiedzał znajomych w różnych barakach.

Jednym z nich był Pamfiłow, którego uwięziono w 1937 r. Mężczyzna wytrwale pracował w lesie, żyjąc nadzieją na spotkanie z synem Saszą, wcielonym do wojska. Czasem otrzymywał od niego listy (z wielkim opóźnieniem – musiały wszak przejść rewizję). W ostatnim Sasza napisał, iż przez pewien czas będzie milczał ze względu na ważne zajęcia. Pamfiłow pogrążył się w rozpaczy. Następnego dnia nie udał się do pracy i spędził dwie doby w izolatorze. W końcu powrócił do pracy, lecz nie miał już żadnej nadziei. Pewnego dnia przez Jercewo przejeżdżał transport więźniów – żołnierzy Armii Czerwonej, którzy poddali się Finom. Wśród nich był także syn Pamfiłowa. Spotkanie mężczyzn dodało starszemu z nich sił i chociaż spalił listy od Saszy, nadal wierzył, iż wszystko kiedyś się ułoży.

Wieczór dnia wolnego był czasem powrotu do baraków. Tam więźniowie słuchali opowieści towarzyszy i rozmawiali. W miejscu pobytu Gustawa niezwykle chętnie śledzono losy Rusto Karinena. Był to Fin, który w 1933 r. otrzymał pracę w Leningradzie. Po zamachu politycznym na Kirowa stał się „kozłem ofiarnym”. Przeprowadzono sfingowane śledztwo i oskarżono go o dostarczenie z Finlandii dokumentów mających pomóc mordercom. W 1939 r. Karinen trafił do Jercewa. Kiedy wybuchła wojna fińsko-rosyjska, postanowił uciec. Opuścił miejsce pracy w porze obiadowej i zaczął się szybko oddalać, gdyż przypuszczał, że jego nieobecność zostanie zauważona dopiero po powrocie brygad do zony. Nocą zgubił kierunek. Postanowił więc wykopać jamę, w której przeczekał do świtu. Czwartego dnia swojej ucieczki zobaczył reflektory obozu. Nie rozpalił ogniska i nocą omal nie zamarzł. Dotknęła go gorączka. Nie zastanawiał się już nad celem, po prostu szedł przed siebie. Po tygodniu dotarł do wioski. Niestety była ona oddalona od Jercewa ledwie o 15 kilometrów. Miejscowi chłopi postanowili odwieźć go do łagru. Karinen został dotkliwie pobity i zamknięty w izolatorze. Wtedy stwierdził, że ucieczka z obozu jest niemożliwa, ponieważ więzień pozostaje z nim związany do końca życia.

Wszyscy powoli kładli się spać. Następnego dnia trzeba było wyruszyć do roboty.

Część druga

Głód

W łagrze panował ściśle określony i przystosowany do panujących tam warunków ład moralny. Ludzie gotowi byli zrobić wszystko, by zaspokoić głód i uciszyć ból. Kobiety często oferowały usługi seksualne za coś do jedzenia. Gdy robili to mężczyźni (np. młody chłopak współżyjący ze starą lekarką), nie spotykało się to z negatywnymi reakcjami. Jednak kobiety spotykające się ze starcami były odbierane zupełnie inaczej. Nazywano je „bladziami”.

W styczniu 1941 r. w obozie pojawiła się młoda Polka. Początkowo zachowywała się bardzo dumnie, dzielnie pracując i nie dopuszczając do siebie mężczyzn. Narrator założył się nawet z Polenką, iż kobieta nie ulegnie. By wygrać, postanowił zaproponować jej małżeństwo (podawał się przy tym za studenta z Warszawy). Wkrótce córka oficera z Mołodeczna trafiła do składu jarzyn. Pracował tam Polenko, który skrupulatnie pilnował, by nie wynosiła jedzenia. Po miesiącu uległa mu. Inżynier pokazał Gustawowi jako dowód jej podarte majtki. Narrator oddał mu pół kromki chleba. Od tego czasu Polka zmieniła swoje postępowanie. Wieczorami spotykała się z wieloma mężczyznami, zdobywając w ten sposób jedzenie. Podobna była historia Tani – śpiewaczki opery moskiewskiej. Trafiła ona do brygady „lesorubów” i spodobała się „urce” Wani. Mężczyzna prędko złamał jej opór, posyłając ją do ciężkiej pracy i nie pozwalając na wizyty w szpitalu.

Więźniowie mogli korzystać z łaźni raz na trzy tygodnie. Wchodzili tam nago, gdyż w tym czasie ich ubrania czyszczono i poddawano dezynsekcji. Pewnego dnia, właśnie w łaźni, kiedy Gustawowi ukradziono kawałek mydła, a jego reakcją było polskie przekleństwo, narrator poznał profesora Borysa Łazarowicza N. Stary mężczyzna opowiedział mu swoją historię – ukończył gimnazjum w Łodzi, znał osobiście Tuwima, później udał się do Rosji. Tam też sprowadził Olgę – swoją ukochaną. W 1937 r. zostali aresztowani za prowadzenie salonu literackiego, w którym czytano dzieła polskich pisarzy. Razem trafili do Jercewa, gdzie wciąż okazywali sobie miłość. W końcu starszego mężczyznę przeniesiono do trupiarni, a jego żonę przydzielono do brygady żywnościowej. Profesor czuł się coraz gorzej, wciąż myślał o jedzeniu. Narrator przynosił mu czasem ziemniaki, a ten opowiadał mu o literaturze francuskiej. Wkrótce jednak przeniesiono go do Mostowicy.

Marzec 1941 r. był okresem skrajnego głodu w Jercewie. Więźniowie gotowali zaczyn z mąki, którą zgarniali z wagonów. Gustaw znalazł sposób na przemycanie ciasta do łagru – oblepianie nim piersi Olgi. W tym czasie przyszła też wiadomość z Mostowicy. Stary profesor miał się coraz gorzej: żebrał o jedzenie i dostawał ataków obłędu.

Krzyki nocne

Pierwszego dnia po przyjeździe do Jercewa Gustaw spotkał starszego mężczyznę. Pochodził on z Czeczenii, a aresztowany został za odmowę oddania worka zboża i zabicie dwóch baranów. Kiedy nie wyjawił miejsca ukrycia żywności, skatowano go i skazano na 15 lat pozbawienia wolności. Od tego czasu modlił się o szybką śmierć i był osobą, która nie krzyczała w nocy.

Osadzeni wciąż żyli ze świadomością śmierci, mogącej nadejść w każdej chwili. Była przerażająca, ponieważ zmarłych grzebano anonimowo, zupełnie nie przejmując się ich historią. Często nawet rodziny nie dowiadywały się o zgonie więźnia. Właśnie to najbardziej przerażało więźniów – całkowita degradacja ich bytu, wykreślenie ich z rejestru istniejących, jak gdyby nigdy nie istnieli. Te zmartwienia często dawały o sobie znać w czasie snu, kiedy wykrzykiwali oni imiona swoich bliskich lub po prostu jęczeli, obawiając się najgorszego.

Zapiski z martwego domu

Pewnego dnia, kiedy więźniowie powrócili z pracy, zobaczyli afisz mówiący o tym, iż zostanie wyświetlony film. Była to pierwsza projekcja w trakcie pobytu Gustawa w obozie. Wydarzenia kulturalne miały miejsce w baraku „chudożestwiennoj samodiejatielnosti”. Opiekował się nim ten sam mężczyzna, który zajmował się biblioteką – Kunin. Nie cieszył się on sympatią osadzonych, chociaż starał się organizować dla nich kursy pisania i czytania. Wartościowy okazywał się tylko wtedy, gdy dochodziło do jakichś przedstawień.

Emitowany był amerykański film „Wielki walc”, a poprzedziło go wyświetlenie radzieckiego obrazu propagandowego. Obok Gustawa siedziała Natasza Lwowna – pracownica biura rachunkowego. Po seansie wszyscy wyszli z baraku, rozmawiając o widzianym obrazie. Płacząca Lwowna zapytała narratora, czy sądzi, iż płacze, bo tak bardzo żałuje „tamtego” życia. Ten odpowiedział twierdząco. Wtedy wyjaśniła, że w niewoli jest już o 5 lat, a najbardziej martwi i przeraża ją brak zmian w tym miejscu. Jej zdaniem wszyscy żyli w „martwym domu”. Po chwili przyniosła Gustawowi książkę. Były to „Zapiski z martwego domu” Fiodora Dostojewskiego.

Narrator przeczytał dzieło w ciągu dwóch miesięcy. Gdy wertował kolejne karty, ogarniały go myśli o samobójstwie-wybawieniu. W końcu Natasza poprosiła, by oddał jej książkę, ponieważ nie może bez niej żyć. Tylko ona dawała jej nadzieję i potwierdzała, że życie jest jej własnością. Wybierając moment i sposób śmierci decydowała o sobie.

Wkrótce miało odbyć się kolejne przedstawienie. W planach były występy Tani, Wsiewołodzi Prastuszki i Zelika Lejmana. Kobieta była śpiewaczką moskiewskiej opery, którą aresztowano za nadprogramowy występ w nieodpowiednich okolicznościach. Prastuszko był z kolei ulubieńcem obozu. Na ciele wytatuowane miał postaci cyrkowe, co niezwykle bawiło więźniów. Trzeci z aktorów – Lejman – był fryzjerem pracującym nieopodal łaźni. Jak sugerują imię i nazwisko, należał do wyznawców religii mojżeszowej. Nie spotykał się przez to z sympatią więźniów.

Najpierw na scenę wyszła Tania. Jej występ poprzedziły skierowane pod jej adresem wyzwiska, lecz kobieta ostatecznie odśpiewała swoje pieśni, chłodno przyjęte. Później wystąpił Prastuszko, któremu udało się rozbawić zgromadzonych. Na końcu jego występu wszyscy śpiewali wraz z nim. Lejman zagrał na skrzypcach. Gustaw siedział obok Olgi i Nataszy. Zasłuchany w grę Żyda, nie zauważył, że druga z kobiet opuściła salę. Kilka tygodni później dotarła doń wiadomość, iż Lwowna próbowała popełnić samobójstwo. Nie udało się jej to, ponieważ zainterweniowała jedna z jej sąsiadek. Natasza trafiła do szpitala na dwa miesiące, a po wyjściu wróciła do pracy. Jednak znajomość z Gustawem, chociaż nadal czasem się widywali, została przerwana.

Na tyłach otieczestwiennoj wojny

Partia szachów

Prawdziwym szokiem dla osadzonych w łagrze była wiadomość o wybuchu wojny między Niemcami i Związkiem Radzieckim. Dnia 29 czerwca Gustaw i inni cudzoziemcy zostali przesunięci do brygady 57. Od teraz ich zadaniem było pomaganie w sianokosach. Wszyscy zaczęli też troszczyć się o swój los i ze zniecierpliwieniem wyczekiwali oswobodzenia przez Niemców. Najważniejsze stanowiska w łagrze zaczęli zajmować ludzie wolni, a znacznemu pogorszeniu uległa sytuacja dawnych sojuszników ZSRR. Wszystkich Niemców postanowiono wysłać na katorgę do lasów.

Minął miesiąc i nie działo się zupełnie nic. Sadowski – znający z młodości Dzierżyńskiego i Lenina – twierdził, iż Rosjanie mogą wycofywać się aż pod Ural. Jednak wszyscy wciąż wierzyli w poprawę swego losu.

Pierwsze dni lipca przyniosły dosyć znamienne wydarzenie. W łagrze wielu osadzonych zatrudniano w zawodach, jakich nauczyli się na wolności. W dodatku mogli cieszyć się prawami niedostępnymi dla innych więźniów. To jednak kosztowało – w cenie było zwłaszcza donosicielstwo. Wśród ludzi tego typu narrator miał wielu znajomych – głównie Ormianina Machapetiana, dzięki któremu mógł bez problemów wchodzić do baraku technicznego. Pewnego wieczora, kiedy było naprawdę upalnie, Mironow, Lovenstein, Weltmann i Gustaw grali w szachy. O północy nadeszły wiadomości z frontu, a do baraku wszedł pijany technik. Usłyszawszy komunikat, zaczął krzyczeć, iż ciekawi go, ile radzieckich samolotów zostało zestrzelonych. Zaraz potem wyszedł. Kilkanaście minut później dwóch oficerów zabrało wstawionego mężczyznę i Machapetiana. Po powrocie Ormianin przyznał, że musiał potwierdzić słowa Zyskinda, który doniósł na młodszego kolegę. Wkrótce technika zastrzelono.

Po podpisaniu układu Sikorski-Majski (30 lipca 1941 r.) zauważalnie poprawiła się sytuacja Polaków. Początkowo uważano ich za braci i ludzi walczących o wolność. Kiedy faktem stała się amnestia, współwięźniowie odsuwali się od tych, którzy pozostali w łagrach, podejrzewając, iż w przyszłości będą bronić zastanego tu porządku i nie przyczynią się do likwidacji obozów.

Po emisji przemówienia Stalina, z którego dowiedzieli się, że front zatrzymał się w okolicach Leningradu i Moskwy, więźniowie pogrążyli się w smutku.

Sianokosy

Dowódcą brygady 57. był cieśla Iganow. Człowiek ten nigdy nie nadużywał swojej pozycji i pracował razem z innymi więźniami. Same sianokosy były etapem pobytu w Jercewie, który narrator wspominał bardzo miło. Daleka droga do miejsca pracy pozwalała się wyciszyć, a zapach lasu dawał osadzonym wiele przyjemności. Coraz więcej Polaków opuszczało obóz. W tym czasie krzepła również przyjaźń Gustawa z Sadowskim – zatwardziałym komunistą.

Wkrótce nadszedł jednak koniec sianokosów, a narratora odesłano do pracy przy drzewie. Jego obowiązkiem było teraz piłowanie i ładowanie olbrzymich kloców. Organizm prędko zaczął się buntować przeciw harówce. Pojawiły się cynga (szkorbut) i „kurza ślepota”. Wiodło mu się coraz gorzej – pewnego dnia nawet sam Sadowski, który popadł w obłęd, zwrócił się przeciw niemu, odbierając mu zupę. Dodatkiem do osłabienia fizycznego były obawy dotyczące wciąż omijającej Gustawa amnestii. Tylko dzięki Machapetianowi udało mu się przetrwać te ciężkie chwile.

Był już listopad. Pewnego wieczora narratora zatrzymał niski więzień i zapytał, czy to on głosi plotki o zwycięstwie Związku Radzieckiego. Gustaw odpowiedział twierdząco. Wtedy ten wyjawił mu, iż podsłuchał rozmowę między Struminą i donosicielami. Wszyscy Polacy mówili o klęsce ZSRR, a tylko narrator głosił zwycięstwo. Dlatego też wzięto go za szpiega i planowano przewieź do Moskwy. Okazało się, że donosicielem był Machapetian.

Męka za wiarę

Pod koniec listopada narrator coraz mniej wierzył w bycie objętym amnestią. Miał jednak świadomość, że i tak nie przeżyje do wiosny, dlatego postanowił głodować w ramach protestu. Chociaż wszyscy mu to odradzali (miał szkorbut, a głodówkę traktowano w obozach jako sabotaż), postanowił walczyć o swoje. W Jercewie pozostało już tylko 6 Polaków (wcześniej było ich ok. 200). Gustaw nie chciał zostać zapomniany.

Do protestu narratora przyłączyli się także jego rodacy. Szybko wyłączono inżyniera M., którego stan zdrowia nie pozwalał na nieprzyjmowanie posiłków. Jednak prędko atmosfera zaczęła się pogarszać – zarówno w gronie głodujących, jak i w ich stosunkach z innymi więźniami. Nocą z 30 listopada na 1 grudnia Gustaw nie mógł zasnąć. Udało mu się dopiero nad ranem, a spał tak głęboko, że nie obudził się nawet do pracy. Obudziło go szarpanie. Stał nad nim Zyskind, który nakazał mu iść z sobą.

Wszyscy głodujący Polacy trafili do biura naczelnika Samsonowa. Ich odpowiedzi były zgodne – jako obywatele państwa sojuszniczego nie podlegali prawu radzieckiemu. Postanowiono wtrącić ich do izolatorów. Drugiego dnia głód ustąpił, a jego miejsce zajęła samotność.

Wkrótce u głodujących pojawił się Zyskind. Przyniósł każdemu porcję chleba. Do celi Gustawa wrzucono jeszcze jednego więźnia. Zaczął łapczywie pożerać swoją porcję. Narrator nie złamał się i nie zamienił z nim nawet jednego słowa.

Czwartego dnia głodówki bohater był tak osłabiony, że mógł tylko leżeć na pryczy. Około południa pojawili się u niego funkcjonariusz NKWD i naczelnik. Na pytanie dotyczące przerwania głodówki Gustaw odpowiedział, iż tego nie zrobi.

Wieczorem przyszedł Zyskind. Wręczył narratorowi kartkę zawierającą informacje o reszcie głodujących. Niemal wszyscy znaleźli się w szpitalu. Doradził jeszcze, by zaprzestali protestu.

Następnego dnia bohater obudził się opuchnięty. Odwiedził go Loevenstein, który zachęcał do przerwania protestu. Wkrótce Gustawa ogarnęła panika. Zaczął walić ręką po ścianie celi T., myśląc, że towarzysz nie żyje. Ten jednak odezwał się. Narrator chciał nakłonić T. do przerwania głodówki, lecz mężczyzna się nie zgodził.

Ósmego dnia głodujący zostali wyprowadzeni z cel. Na wartowni podpisali tekst depeszy do ambasadora Polski w Kujbyszewie. Wkrótce trafili do szpitala. Tam pomógł im stary rodak – doktor Zabielski. Już następnego dnia narrator mógł o własnych siłach udać się do latryny. Z radości i bólu po jego obliczu ciekły łzy.

Trupiarnia

Trupiarnia była miejscem, do którego trafiali więźniowie niezdolni do pracy. Teoretycznie ludzie ci mieli tam wracać do zdrowia, przechodząc stopniową regenerację. Jednak zaawansowanie chorób w łagrze było przerażające. Mało kto opuszczał trupiarnię. Jednak, jeśli tylko istniała taka szansa, więzień taki otrzymywał dodatek żywieniowy. Inni nie mogli dostąpić tej przyjemności.

Po spędzeniu pięciu dni w szpitalu narrator także trafił do trupiarni. Zaczął szukać Dimki, który leżał na pryczy w rogu. Nieopodal znajdował się inżynier M. W południe przyszedł także Sadowski. O zatwardziałym komuniście mówiono, że nie waha się żebrać o jedzenie i wyjadać resztek i zlewek. Taka właśnie była rzeczywistość trupiarni. Chociaż barak był czysty i dobrze zarządzany, znajdujący się w nim ludzie gotowi byli zrobić wszystko, by zdobyć coś do jedzenia. Nie zamierzali także ukrywać swojej niechęci do tych, którym się to udawało.

Gustaw także zaczął podlegać odwiecznemu prawu trupiarni. Pewnego dnia udał się do kuchni, by pomóc w pracach. Miał za to możliwość najeść się do syta. W oknie dostrzegł twarze Dimki i Sadowskiego. Pomyślał o nich z odrazą.

W trupiarni narrator w końcu poznał kompletną historię dawnego zarządcy baraku – Dimki. Był on popem, ale kilka lat po rewolucji porzucił dawną drogę życia i został kancelistą. W 1930 r. ożenił się i wyjechał na południe Rosji. Sześć lat później aresztowano go za bycie popem. Stracił kontakt z żoną i dziećmi, których zesłano do Azji Środkowej. Sam Dimka przestał wierzyć Boga, gdy musiał odrąbać sobie nogę, by trafić do szpitala i uniknąć katorżniczej pracy.

Ciekawą postacią był inżynier M. Mężczyzna ten budził zarazem niechęć i szacunek współwięźniów. Nigdy nie narzekał i zawsze zachowywał się z godnością. Najważniejszymi wartościami były dla niego Bóg, Polska i miłość do żony. Przed skazaniem pracował w Ministerstwie Rolnictwa. Najpierw otrzymał wyrok śmierci, który później złagodzono na 10 lat pracy. Przez cały pobyt w łagrze starał się skontaktować z żoną – najprawdopodobniej zesłaną gdzieś w głąb Rosji.

Tuż przed Bożym Narodzeniem do Polaków trafiły dokumenty ostatecznie przekreślające ich nadzieję na wolność. W ramach sprzeciwu postanowili otwarcie świętować Boże Narodzenie (w obozie robiono to zazwyczaj w konspiracji). Łamali się chlebem i dawali sobie symboliczne podarki. Na ich wigilijną kolację składały się chleb i wrzątek. W czasie spożywania wieczerzy opowiadali różne historie.

Opowiadanie B.

Dnia 22 czerwca, a więc wtedy, gdy wybuchła wojna radziecko-niemiecka, B. nie mógł zasnąć. Nad ranem obudził go zastępca Samsonowa i kazał za sobą podążać. Czekała tam na niego Strumina w towarzystwie dwóch żołnierzy. Oskarżono go o powtórną zdradę Związku Sowieckiego i kazano podpisać dokument. Nie zgodził się na to, więc wtrącono go do izolatora. Do rana dołączyło do niego dwudziestu dwóch więźniów. Wszyscy byli przesłuchiwani, katowani i zmuszani do składania fałszywych zeznań. Gdy naszedł czas na B., zabrano go do siedziby NKWD. Po przesłuchaniu wręczono do podpisania dokument, w którym zeznawał, iż był urzędnikiem w burżuazyjno-kapitalistycznej Polsce oraz dopuścił się zdrady ZSRR poprzez opowiadanie innym więźniom o życiu na Zachodzie. Ponownie odmówił podpisania papieru. Wtedy zaczęto bić B., a następnie zaprowadzono na wartownię, gdzie nie pozwalano mu zasnąć. Później ponowiono przesłuchanie. Ponownie wezwano go po dwóch tygodniach. I tym razem odmówił.

Którejś nocy B. zaprowadzono do sali sądowej. Tam powiedziano mu, że ze względu na porozumienie między Polską i ZSRR nie będzie sądzony. Przewieziono go do Drugiej Aleksiejewki, gdzie trafił do baraku zamieszkiwanego przez samych Polaków. Pewnego dnia odmówili wyjścia do pracy. Podjęto więc decyzję o wysłaniu ich do Kruglicy. Tylko B. udał się do Jercewa, dokąd wracał jak do domu.

Styczeń był ciężkim miesiącem. Narrator ponownie zaczął puchnąć, a rytm życia w trupiarni pozostawał niemal niezakłócony. Wszystkich opuściła nadzieja.

Ural 1942

Dnia 19 stycznia 1942 r. Gustaw został zwolniony z obozu. Opuścił go kolejnego dnia, a żegnali go Olga i Dimka. Sadowski nie mógł tego zrobić, gdyż cierpiał na poważne dolegliwości psychiczne. Stary Iganow poprosił Gustawa o wysłanie kartki do jego żony będącej w Kazachstanie, lecz narrator nie zrobił tego, bojąc się, iż będzie miało to dla niego przykre konsekwencje.

Udało mu się dotrzeć do Wołogdy. By zdobyć pożywienie, żebrał. Spał na dworcu, gdzie warunki były niesamowicie trudne. Być może nie udałoby mu się przeżyć, gdyby nie znajomość ze starszą panią, która częstowała go pieczywem i wywarem.

Następnie Gustaw przez Bój dotarł do Świerdłowska. Postanowił odwiedzić znajomego z obozu – generała Krugłowa. Tam nie chciano udzielić mu noclegu z obawy przed represjami i donosicielstwem.

Na dworcu narrator poznał Fatimę Sobolewą. Była to piękna kobieta – żona oficera pułku artylerii. Nie wierzyła w opowieści Gustawa o łagrach. Nie wyobrażała sobie, iż takie miejsca mogą istnieć. Parę połączył krótki romans, a Gruzinka chciała nawet zabrać bohatera ze sobą do Magnitogorska.

Kolejnym przystankiem był Czelabińsk. Tam działała misja wojskowa armii polskiej i stamtąd narrator, w towarzystwie innych Polaków, wyruszył do Ługowoje. Po osiągnięciu celu – 12 marca 1942 r. – dołączył do wojska, które tworzono z rodaków, 10. pułku artylerii lekkiej generała Andersa. Wkrótce oddział został przetransportowany do Pahlevi – z dala od granic Związku Radzieckiego.

Epilog: Upadek Paryża

Narrator wspomina w epilogu spotkanie z pewnym Żydem z Grodna, które miało miejsce w Rzymie. Był to czerwiec roku 1945, świat powoli odzyskiwał spokój. Mężczyzna spotkany przez Gustawa zapisał się w jego pamięci – w Witebsku to on przyniósł wiadomość o upadku Paryża i zaczął gorzko płakać.

Później Żyd trafił do łagru, gdzie pracował w brygadzie budowlanej. By utrzymać swoją pozycję, musiał donosić. Pewnego dnia poświadczył (zmuszono go do tego), że pracujący z nim Niemcy zapowiadają nadejście Hitlera (tak naprawdę unikali oni tematów politycznych). Wkrótce zostali oni rozstrzelani.

Rozmówca pragnął od narratora zrozumienia. Ten jednak nie okazał go Żydowi, gdyż za najważniejsze uważał poczucie ludzkiej godności.

Dzieło Gustawa Herlinga-Grudzińskiego kończy się wyznaczeniem okresu jego powstawania: lipiec 1949 – lipiec 1950.

Polecamy również:

Komentarze (0)
Wynik działania 4 + 1 =
Ostatnio komentowane
• 2025-03-08 02:40:40
cycki lubie
• 2025-03-05 14:35:07
bardzo to działanie łatwe
• 2025-03-03 13:00:02
Jest nad czym myśleć. PEŁEN POZYTYW.
• 2025-03-02 12:32:53
pozdro mika
• 2025-02-24 20:08:01