Łagry w ZSRR były nie tylko miejscami zniewolenia ludzi uznanych za niebezpiecznych, ale także swego rodzaju „gospodarstwami”, które mierzyły w osiąganie konkretnych zysków (inną kwestią pozostaje fakt, iż przez nieporadne zarządzanie i gospodarkę komunistyczną często osiągi więźniów były zupełnie marnotrawione). Obóz w Jercewie stanowił jedno z najważniejszych miejsc w okręgu kargopolskim, gdzie pracowano głównie przy wyrębie lasów.
Warunki życia w Jercewie, chociaż nie były lekkie, należały do najlepszych spośród usytuowanych w okolicy łagrów. Jeden z poznanych przez Gustawa Polaków – B. – opowiadał, iż wracając do tego miejsca, czuł się, jakby zmierzał do domu. Spośród wszystkich mechanizmów nękania i wywierania presji na więźniach najbardziej skutecznym była właśnie praca – praca wyczerpująca fizycznie i wyniszczająca psychicznie.
Kiedy więźniowie przybywali do obozu, odbywały się – dla dopełnienia formalności – oględziny lekarskie. Ten pozorny akt troski o osadzonych mógł jedynie budzić ich uśmiechy politowania. Samsonow – naczelnik łagru – często pojawiał się na tych „badaniach” z radością przyglądając się dopiero co dostarczonym pracownikom (wszak wyglądali jeszcze całkiem zdrowo).
Rytm życia więźniów wyznaczała właśnie praca. O godzinie 5:30 rozlegały się sygnały mające obudzić osadzonych. Później następował krótki posiłek, a następnie każdy ruszał do swojego zajęcia. Roboty trwały najczęściej ok. 12-13 godzin. Osadzonym przysługiwała tylko ledwie jedna przerwa, a dostarczany w jej czasie posiłek zjeść mogli tylko ci, którzy wyrabiali ponad 125% normy. Po powrocie na zonę ponownie wydawano jedzenie. Myśl o nim zagrzewała i dodawała otuchy ludziom maszerującym często na długie odległości (od 5 do 7 kilometrów w wypadku „lesorubów”), w niezwykle trudnych warunkach.
Wartość człowieka w obozie mierzona była poprzez jego efektywność w pracy. Jeśli nie był w stanie osiągnąć całodniowej normy, nie tylko przestawał cieszyć się szacunkiem, ale dostawał także najmniejszą porcję żywności (tzw. „trzeci kocioł”) – najczęściej rozgotowanej i rzadkiej kaszy. Za „normalnego” uważano tego osadzonego, który osiągał wyniki w granicy od 100 do 125%. Jemu przysługiwała zwyczajny posiłek. Ostatnimi, stawianymi za wzór, byli tzw. „stachanowcy”, czyli robotnicy przekraczający 125% normy. Do kaszy nierzadko dokładano im kawałek ryby lub mięsa. Warto zaznaczyć, iż tak wysokie wyniki były naprawdę trudne do osiągnięcia, a najczęściej uzyskiwano je dzięki „tufcie” – oszustwu. Aby skłonić do niego brygadzistę, zazwyczaj trzeba było zapłacić lub zobowiązać się coś dla niego zrobić.
Najcięższe obowiązki powierzano zazwyczaj więźniom politycznym, osobom buntującym się i ludziom nierokującym żadnej nadziei dla komunizmu. W ten sposób chciano złamać ich opór. Szybko osiągano sukces, ponieważ warunki panujące w obozie często przekraczały możliwości ludzkiej wytrzymałości. Przykładem takiego postępowania może być potraktowanie Gorcewa – dawnego funkcjonariusza śledczego – który musiał pracować tak ciężko, że stracił przytomność. Podobna jest historia Kostylewa z czasu jego pobytu w Mostowicy. Pracował tam jako inżynier, co gwarantowało mu w miarę dobre warunki życia. Nadwyżkami jedzenia dzielił się z innymi więźniami, często także im pomagając. Nie znalazło to jednak uznania w oczach zarządców łagru, którzy podjęli oni decyzję, by wysłać młodzieńca do „lesopowału”. Katorga zmieniła stosunek Kostylewa do innych osadzonych. Zaczął patrzeć na nich jak na wrogów czując, iż nie może nikomu zaufać.
Okrucieństwo pracy w łagrach poznał także sam narrator. Na początku działał w grupie tragarzy, więc jego los nie był najgorszy. Później przeniesiono go na żniwa, co wspominał bardzo dobrze. Lecz to właśnie ostatni etap jego pobytu w Jercewie okazał się najtrudniejszy. Skierowany do pracy w lesie, Gustaw szybko zaczął tracić siły i zdrowie. Wkrótce zorientował się, iż najprawdopodobniej nie przeżyje kolejnego półrocza. Dopiero dzięki głodówce udało mu się wymusić zwolnienie na mocy amnestii wprowadzonej po podpisaniu traktatu Sikorski-Majski.
Praca była dla osadzonych w łagrze największym przekleństwem, ale i jedyną możliwością przeżycia. Co ciekawe – ich wysiłki były przeliczane na pieniądze, a następnie księgowane. Jednak żaden z więźniów nie otrzymał nigdy wynagrodzenia za pracę – okazywało się, że wszystkie zyski zostały pochłonięte przez wydatki na jego utrzymanie w obozie. Jedyną nagrodą była więc możliwość przetrwania, w wypadku wielu osób tylko po to, by kolejnego dnia wstać i znowu ruszyć do pracy.