Antek przyszedł na świat w wiosce leżącej nad Wisłą. Nie było w niej nic szczególnego – podobne chatki, ogródki pełne śliw. Jej mieszkańcy byli prostymi, ceniącymi ciężką pracę ludźmi. Kiedy w wiosce palił się czyjś dom, nie próbowali gasić pożaru, ponieważ byli głęboko przekonani, że w ten sposób realizuje się wola Boga.
Kiedy Antek miał dwa lata, musiał opuścić kołyskę, w której od tego czasu spała jego siostra – Rozalka. Młodość bohatera nie była łatwa – jako czterolatek wpadł do rzeki, został uderzony batem oraz stał się ofiarą wiejskich psów (pogryzły go do tego stopnia, że dwa tygodnie spędził na piecu). Pierwszą pracę rozpoczął w wieku 5 lat – kazano mu paść świnie. Nie był jednak dobrym opiekunem trzody – wolał patrzeć na pojawiające się za Wisłą ramiona wiatraka.
Któregoś dnia zafascynowany wiatrakiem chłopiec postanowił zobaczyć go na własne oczy. Przeprawił się promem przez Wisłę, wszedł na wzgórze,gdzie ukazał mu się wiatrak w całej krasie. Chociaż nic nie rozumiał i tak był zafascynowany. Wkrótce wszystko objaśnili mu pasterze, co jeszcze bardziej pogrążyło chłopca w marzeniach o budynku mielącym ziarno.
Antek wkrótce zaczął strugać z drzewa różne rzeczy – najpierw proste makiety wiatraków, później studnie, chaty i inne obiekty widywane przez niego na wsi. Ludzie z zaciekawieniem przyglądali się jego pracy i twierdzili, że: „(...) z Antka albo będzie majster, albo wielki gałgan”. Na świat przyszedł także młodszy brat tytułowego bohatera – Wojtek. Niedługo potem ojca Antka przygniotło w lesie drzewo.
Największą pomocą domową była dla matki Rozalia. Nie tylko sprzątała i gotowała, ale także pomagała Antkowi w pilnowaniu świń. Jej starszy brat nie był szczególnie pilny w tych sprawach – wolał zajmować się struganiem, niż nadzorować trzodę, która w tym czasie czyniła szkody. Trzeba było podjąć decyzję, co dalej zrobić z Antkiem. Matka spotkała się z kumem Andrzejem, który był niegdyś flisakiem i widział sporą część świata. Oboje wiedzieli, że chłopak nie będzie gospodarzem, więc postanowili posłać go do szkoły.
Gdy Antek miał już 10 lat, Rozalia zapadła na ciężką chorobę. Gdy wszystkie domowe metody lecznicze zawiodły, matka zdecydowała wezwać znachorkę. Ta zaordynowała, by dziewczynę włożyć do pieca chlebowego i odmówić trzy Zdrowaśki. Kiedy Rozalię wyciągnięto, była już martwa. Matka pogrążyła się w rozpaczy, a Grzegorzowa (znachorka) powiedziała jej, że wszystko było dobrze, ale choroba zbyt szybko opuściła dziewczynę. Po czym dodała, że to i tak wola Boga.
Zimą, kiedy gospodarskie dzieci chodziły do szkoły, nastał czas, by posłać tam i Antka. Matka wzięła czterdzieści groszy i poszła z młodzieńcem, by zapisać go na lekcje. Później nieco żałowała wydanych pieniędzy, więc wypytywała innych mieszkańców wioski o sens takiej edukacji. Jeden z chłopów odpowiedział jej:
(…) On niby, jak z nim gadać, to taki jest trochę głupowaty, ale uczy — jak wypada. Mój przecie chłopak chodzi do niego dopiero trzeci rok i już zna całe abecadło — z góry na dół i z dołu do góry (…).
Szkoła okazała się dla Antka trudną przeprawą. Posadzono go wśród uczniów nieznających liter, po czym przyszedł nauczyciel i kazał głośno powtarzać uczniom kolejne głoski. Przy „b” tytułowy bohater zwinął dwie ręce i głośno beczał. Rozśmieszyło to uczniów i zirytowało nauczyciela, który zabrał go na tzw. „rozgrzewkę”, czyli wymierzył mu karę fizyczną. Chłopiec szybko się uczył, więc kiedy prowadzący lekcję znowu kazał mu powtórzyć poszczególne litery, ten milczał, żeby ponownie nie oberwać. Jednak znów został wzięty na rozgrzewkę.
Lekcje uczniów dopiero poznających alfabet były bardzo okrojone. Głównie uczyli się pierwszych czterech liter, a później pomagali w gospodarstwie nauczyciela. Jednego dnia profesor napisał na tablicy słowo „dom” i powiedział uczniom, że te trzy literki przedstawiają cały dom – z drzwiami, oknami i izbami. Antek i jego kolega z ławki stwierdzili jednak, że żadnego budynku nie widzą, a nauczyciel musi kłamać. Tytułowy bohater głośno wyraził swoje zdanie, za co po raz kolejny został ukarany.
Dwa miesiące po rozpoczęciu przez Antka nauki do jego matki przyszedł nauczyciel. Nie chciał rozmawiać z nią o postępach jej syna, lecz uzyskać pieniądze. Kiedy kobieta powiedziała mu, że nie ma, odrzekł, by nie posyłała dziecka do szkoły. Rozmowę podsumował słowami: „Taka nauka, jak moja, to nie dla biedaków”.
Odbyła się kolejna narada matki z kumem Andrzejem, podczas której chłopiec wyraźnie zaznaczył, że najbardziej chciałby stawiać wiatraki. Dwa kolejne lata Antek spędził w domu. Początkowo niewiele pomagał, lecz kiedy zepsuł mu się kozik, zaczął podejmować się jakiejkolwiek pracę, żeby tylko zarobić na nowy. W gospodarstwie działo się coraz gorzej – ojciec dawno już nie żył, a matka, chcąc obrobić pola, musiała wynajmować parobków. Zostawało im więc niewiele pieniędzy.
Któregoś dnia pojawił się kum Andrzej, który przyniósł rodzinie dobrą wiadomość. Udało mu się uzyskać dla Antka miejsce u kowala, by mógł u niego terminować. Młodzieniec wyruszył więc do sąsiedniej wsi i rozpoczął pracę. Sam rzemieślnik nie był człowiekiem złym, lecz miał słabość do alkoholu. Jeśli zaś chodzi o naukę, to bardziej starał się nie uczyć swoich robotników niż uczyć – gdyby bowiem nabyli oni niezbędne umiejętności, mogliby otworzyć konkurencyjną kuźnię.
Antek cenił sobie nową pracę, choć nadal przez cały czas myślał o wiatrakach. U kowala terminował nieco ponad rok, gdyż zdarzył się wypadek. Rzemieślnik był na spotkaniu z sołtysem w karczmie, a do pracowni przyjechał ktoś, kto potrzebował prędko podkuć konia. Jako że kowala nic nie zawróciłoby z karczmy, zadania podjął się Antek. Jak wielkie było zdziwienie innych czeladników, gdy zobaczyli, że młodzieniec potrafił dobrze podkuć konia (okazało się, że często sam pracował w kuźni, kiedy jej właściciel szedł się upijać). Jeszcze większe było zdziwienie kowala, który widział wszystko na własne oczy, gdyż sołtys musiał pilnie wrócić do swoich obowiązków.
Od tego czasu nie pozwalano Antkowi pracować w kuźni. Zajmował się domowymi pracami w gospodarstwie kowala, a sam rzemieślnik tak tłumaczył mu swoją decyzję: „Nauczyłbyś się fachu we trzy lata i później byś uciekł. A przecież matka oddała mi cię na sześć lat — do służby”.
Po dwóch latach terminowania u kowala Antek powrócił do domu. Czasami pomagał matce, czasami zajmował się swoimi sprawami. Którejś niedzieli, podczas mszy, spostrzegł piękną i młodą żonę wójta (była to już jego trzecia). Wtedy jego serce poczuło wielką tęsknotę. By móc jeszcze raz spojrzeć jej w oczy, zdolny chłopak postanowił wystrugać dla kobiety krzyż. W międzyczasie na wieś spadło wielkie nieszczęście – wylała Wisła i zalała pobliskie pola. Najwięcej straciła rodzina Antka. On, chociaż matka i Wojtek pracowali na zarobek, nie sprawiał wrażenia specjalnie zmartwionego zajmując się swoim upominkiem.
Wkrótce z Antkiem rozmówił się kum Andrzej, który chciał jakoś na niego wpłynąć. Ostatecznie powiedział chłopcu, by w najbliższą niedzielę opuścił rodzinną wieś i poszedł szukać pracy i nauki wśród obcych. Główny bohater pogodził się z tą myślą i oznajmił w domu, że tak się stanie. Pragnął jeszcze tylko przygotować krzyżyk, by wręczyć go pani wójtowej. Jednak podczas niedzielnej sumy zabrakło odwagi – chociaż podszedł do jej ławki, nie miał śmiałości i postanowił powiesić krzyż na ścianie. Po obiedzie Antek opuścił dom. Odprowadzony przez matkę i kuma Andrzeja oddalił się od najbliższych, by szukać dla siebie miejsca w wielkim świecie:
„(...) Może spotkacie kiedy wiejskiego chłopca, który szuka zarobku i takiej nauki, jakiej między swoimi nie mógł znaleźć. W jego oczach zobaczycie jakby odblask nieba, które przegląda się w powierzchni spokojnych wód; w jego myślach poznacie naiwną prostotę, a w sercu tajemną i prawie nieświadomą miłość. Wówczas podajcie rękę pomocy temu dziecku. Będzie to nasz mały brat, Antek, któremu w rodzinnej wsi stało się już za ciasno, więc wyszedł w świat, oddając się w opiekę Bogu i dobrym ludziom”.