Pan Tomasz jest bogatym emerytowanym adwokatem. Mieszka samotnie w sześciopokojowym mieszkaniu. Tomasz nie założył rodziny, mimo iż był przystojnym mężczyzną. Gdy był młody, spotykał się z wieloma dziewczętami. Robił karierę i pomimo że bardzo lubił kobiety, żadna ze znajomości nie wyszła poza ramy przelotnego romansu.
Później, gdy jego pozycja zawodowa była ustabilizowana, a mieszkanie urządzone, zaczął szukać żony, jednak – mimo że panien nie brakowało – żadna nie wydawała mu się dość dobra. Mijały lata. Tomasz wciąż szukał odpowiedniej kandydatki, ale bez skutku. Coraz więcej uwagi poświęcał sztuce. Jego mieszkanie zaczęło przypominać niemal muzeum, a on sam stał się koneserem muzyki. Któregoś dnia jeden z gości Tomasza oglądając jego mieszkanie powiedział:
(…) Co za obrazy … A jakie gładkie posadzki! … Żona pana mecenasa będzie bardzo szczęśliwa. – Jeśli do szczęścia wystarczą jej gładkie posadzki (…).
Od tego czasu adwokat już nigdy nie wypowiedział ani słowa na temat małżeństwa. Zdał sobie sprawę, że jest osobą nudną i nigdy nie znajdzie żony. Tak więc wiódł Tomasz życie samotne, choć często odwiedzali go goście. Był człowiekiem spokojnym i wyważonym. Wyprowadzić go z równowagi była w stanie tylko jednak rzecz – katarynki, które spotkać można było wówczas spotkać prawie na każdym podwórku.
Ponieważ dom, w którym mieszkał mecenas, często zmieniał właścicieli, równie często zmieniali się w nim stróże. Tomasz rozmawiał z każdym kolejnym i obiecywał mu płacić niewielką kwotę miesięcznie, jeśli tylko ten dopilnuje, by na jego podwórku nigdy nie zagrała katarynka. Z każdym nowym właścicielem podpisywał umowę zwiększającą czynsz, pod warunkiem zakazu grania katarynek pod oknami mieszkania starego mecenasa.
Jedno z okien pana Tomasza, które wychodziło na podwórze, było oknem jego gabinetu. Widział z niego mieszkanie po przeciwnej stronie, które wynajmowane było biedniejszym lokatorom. Jego najemcy zmieniali się często. Mieszkał w nim już urzędnik sądowy, krawiec, pewna emerytka, aż w końcu do lokalu wprowadziły się dwie kobiety z ośmioletnią dziewczynką. Jedna z nich zajmowała się szyciem, druga robiła pończochy.
Ponieważ okna w mieszkaniu sąsiadek były prawie cały czas otwarte, Tomasz mógł z łatwością dostrzec, co dzieje się w ich domu. Zwrócił on szczególną uwagę na małą dziewczynkę. Dziecko było raczej nieruchliwe. Bawiło się, ale robiło to z pewną trudnością. Pewnego dnia adwokat zauważył, że dziewczynka leży i patrzy się wprost w słońce. Wówczas zrozumiał, iż jest ona niewidoma.
Dziecko straciło wzrok dwa lata wcześniej, w wyniku choroby. Gdy w końcu doszło do siebie, okazało się, że nie widzi. Na początku dziewczynka miała nadzieję, że odzyska wzrok, z biegiem czasu nadzieja ta stawała się coraz słabsza, tak jak coraz bardziej mgliste były zapamiętane kolory i kształty. Dziecko uczyło się poznawać świat za pomocą dotyku, smaku i węchu. Aby więcej zarobić, jej matka postanowiła połączyć swoje siły z koleżanką pończoszniczką i kobiety wynajęły wspólne mieszkanie. Dla dziewczynki było to osobistą tragedią. Oto trafiła w nieznane jej środowisko, a do tego ilość dźwięków, jaka do niej dobiegała, była teraz silnie ograniczona.
Panu Tomaszowi zrobiło się żal małej. Zastanawiał się, co mógłby dla niej zrobić. Często przyjaciele Tomasza dawali mu do przejrzenia akta różnych spraw sądowych, aby ten podpowiedział kierunek działania. Pewnego dnia, kiedy Tomasz siedział zadumany nad kolejną zawiłą sprawą spadkową, usłyszał nagle dźwięk znienawidzonej katarynki.
Kataryniarz stał na podwórzu jego kamienicy i fałszywie wygrywał melodię. Tomasz wychylił się przez okno, chcąc zapewne na niego krzyknąć, lecz tego nie zrobił – w oknie po przeciwnej stronie ujrzał dziewczynkę, która tańczyła i klaskała w dłonie. Taką radość sprawiała niewidomemu dziecku katarynka.
Tomasz zrozumiał wówczas, jak bardzo ważne są bodźce słuchowe dla małej, dlatego zamiast krzyknąć na kataryniarza, rzucił mu pieniądze, by zatrzymać go na dłużej pod oknem.
Tymczasem lokaj pana Tomasza pobiegł do stróża z interwencją. Jak się okazało, stróż był nowy i nie wiedział o umowie, jaką Tomasz zawarł z właścicielem domu. Lokaj postanowił zatem przyprowadzić go do mecenasa, aby ten osobiście wytłumaczył mu się ze swojego czynu.
Ku zdziwieniu lokaja, mecenas wcale nie był zły. Mało tego, polecił stróżowi, by codziennie przez pewien okres czasu wpuszczał na podwórze kataryniarza. Obiecał mu w zamian za to pewną sumę pieniędzy.
Następnie sam zajął się wyszukiwaniem adresów okulistów, mrucząc pod nosem: „Biedne dziecko!… Powinienem był zająć się nim od dawna… ”.