Akcja dziełka Bolesława Prusa rozgrywa się w czasach współczesnych autorowi, w bliżej nieokreślonym miejscu. Głównym bohaterem jest Gotlieb Adler – właściciel fabryki tkackiej.
Rozdział I
W czerwcu do Gotlieba Adlera przybył pastor Böhme, jego przyjaciel z czasów szkolnych. Główną przyczyną wizyty było powiadomienie mężczyzny o tym, iż jego syn, Ferdynand Adler, zaciągnął wielkie długi. Duchowny odbywał swoją podróż bryczką, zastanawiając się w trakcie nad dalszymi losami swoich dzieci. Myślał też o właścicielu fabryki. Jak się okazuje, przybytek swój zbudował on na wzór pewnej brandenburskiej wytwórni, jednak nie pomyślał o zorganizowaniu szkoły ani szpitala. W dodatku Adler był człowiekiem, któremu nie wystarczały spore zyski, chociaż na funduszu miał już niemal milion rubli.
Wiadomość o długach Ferdynanda mocno przygnębiła jego ojca. Kwota stracona przez młodzieńca w ciągu dwóch lat wynosiła 58031 rubli. W dodatku Gotlieb każdego roku wysyłał mu 10000, więc w sumie przeznaczył na syna 78031. Właściciel fabryki nie gniewał się jednak, a syna usprawiedliwiał młodością. Chciał tylko, by już powrócił z podróży.
Kiedy pastor i Adler udawali się do altany, by rozkoszować się smakiem wina, do stóp fabrykanta upadła biedna kobieta i zaczęła prosić go o 3 ruble na pogrzeb. Mężczyzna stanowczo ją przepędził, lecz pobiegł za nią Böhme, który dał jej 1 rubla. Bogacz udał się jeszcze do księgowego, aby ten zapisał odpowiednią kwotę na konto Ferdynanda. Ludzie szeptali, że przez jego długi pensje będą obcięte.
W nocy Adler przygotował plan oszczędności. Stwierdził, że zwolni jedynego lekarza (na 600 pracowników) oraz każdemu o jakiś procent obniży wynagrodzenie. Największą stratę poniósł felczer (medyk wykonujący proste zabiegi), któremu obcięto połowę wypłaty, postanowił więc opuścić fabrykę, a jego miejsce zajął jeden ze starych robotników.
Pracownicy buntowali się przez pewien czas, kilku nawet odeszło, ale na ich miejsce szybko pojawili się nowi. Pastor nie popierał postępowania swojego przyjaciela, co dosyć jasno mu wyłożył. Wówczas ten powiedział, że nic złego nie może mu się stać, a na miejsce niezadowolonych pracowników prędko znajdzie nowych.
Rozdział II
W tej części opowiedziana zostaje historia starego Adlera.
Gdy tylko ukończył on szkołę elementarną, nauczył się tkactwa i rozpoczął pracę. Robotnikiem był doskonałym, ponieważ często wyrabiał normę za kilku. Miał tylko jedną wadę – bardzo chętnie oddawał się hulankom.
Nie był osobą przejawiającą jakiekolwiek zainteresowania. Cenił pracę fizyczną, cenił także bogactwo. Ludziom posiadającym pieniądze zazdrościł i jak najprędzej chciał im dorównać. Pewnego dnia w fabryce, w której pracował, doszło do pożaru. Właściciel krzyknął, że da 300 talarów temu, kto ocali pozostałych robotników. Adler nawet się nie zastanawiał, tylko pobiegł nieść pomoc. W nagrodę otrzymał nie tylko pieniądze, ale także złoty medal oraz lepszą posadę. Wkrótce dorobił się jeszcze większych sum, gdyż zaczął zajmować się lichwą. Przez krótki czas marzył jeszcze o tym, by za zdobyte kwoty nieco się zabawić, lecz rosnący stan konta znacznie zmienił jego osobowość. Od tego czasu najważniejsze stały się dla niego pieniądze.
Będąc czterdziestolatkiem, Adler przeniósł się do Polski, by otworzyć własny biznes. Tu też poślubił przyszłą matkę Ferdynanda, która zmarła wkrótce po urodzeniu dziecka. Został więc sam z synem. To właśnie on, obok majątku, stał się największą miłością mężczyzny. Wychowywał go w myśl zasad przyświecających swojemu życiu, nauczył organizacji i pracowitości, ale przyczynił się także do rozniecenia w nim nieokrzesanego wręcz pragnienia zabawy. Podczas gdy syn podróżował zwiedzając Europę, ojciec ciężko pracował, by spełnić swoje największe marzenie: zdobyć milion rubli, sprzedać fabrykę i wyruszyć w świat z synem.
Rozdział III
Do majątku ojca przybył Ferdynand – wysoki blondyn o niebieskich oczach. Podczas wspólnego śniadania stwierdził, że Niemcy są świniami, ponieważ nie potrafią się bawić. Sam uważał siebie za kosmopolitę, na każdym kroku podkreślając swoje wielkie zamiłowanie do dobrej zabawy i wystawnych spotkań.
Później Adlerowie spotkali się z rodziną pastora. Czas upływał im na miłych rozmowach, a młodzi – Ferdynand i Anneta – spacerowali po ogrodzie. Gdy syn Gotlieba powrócił, zaczął stawiać ojcu kolejne żądania. Potrzebował nowych ubrań i wierzchowca. Nie zamierzał także bezczynnie siedzieć, bardziej interesowało go nawiązywanie nowych kontaktów.
Następnego dnia do posiadacza fabryki przyszedł oburzony Marcin Böhme. Zbulwersował go fakt, iż Ferdynand chciał nakłonić jego córkę, by otworzyła mu w nocy okno do swojego pokoju. Nie spodobało się to także Gotliebowi, który syna chciał potraktować kijem, jednak pastor zdołał go jakoś uspokoić.
Po pewnym czasie do domu powrócił Ferdynand. Ojciec chciał z nim poważnie porozmawiać, lecz nieco pijany młodzieniec zbył wszystkie jego uwagi podniosłą opowieścią o rodzie Adlerów – orłów. Wyraził też chęć podjęcia pracy w fabryce, co niezwykle uradowało starego bogacza.
Następnego dnia Ferdynand rozpoczął obchód po zakładach. Pozytywnie odebrali go robotnicy, a na wieść o obniżeniu ich płac zaczął namawiać ludzi do opuszczenia swoich stanowisk. Gotlieb zareagował na to bardzo mocno i zażądał od syna, aby ten nie pokazywał się już w fabryce. Ich następne spotkanie miało miejsce przy obiedzie. Ojciec zaproponował Ferdynandowi płacę 300 rubli miesięcznie, byle ten nie mieszał się w jego interesy. Ostatecznie zobowiązał się jednak płacić mu podwójną sumę. Od tego czasu młodzieniec zaczął wieść radosne życie. W okolicy znalazł wielu towarzyszy i albo odwiedzał ich domostwa, albo zapraszał do majątku ojca.
Rozdział IV
W oddziale fabryki Adlera od siedmiu lat pracował Kazimierz Gosławski – człowiek wykształcony w szkole jednego z polskich szlachciców. Był on doskonałym robotnikiem, który swoimi zdolnościami nadrabiał za partactwa głównego maszynowego. Adler doskonale o tym wiedział, ale nie chciał dopuścić do tego, by Gosławski się usamodzielnił. Jego największym marzeniem było otworzenie własnego zakładu. W fabryce Adlera miał różne płatności. Kiedy przyuczał innych, dostawał spore pieniądze. Jednak gdy tamci już potrafili wykonywać swoje zadania, nagle stawka spadała.
Wkrótce Gosławskiemu urodziło się drugie dziecko – upragniony syn. Od tego czasu, chociaż pensje zostały obcięte, pracował jeszcze więcej, by jak najszybciej odłożyć pieniądze konieczne na warsztat. Niedługo później szczęście uśmiechnęło się także do Adlera – otrzymał wiele zamówień, których realizacja pomogłaby mu osiągnąć założony cel. Ludzie musieli pracować znacznie dłużej (za nadgodziny płacono im 150% stawki), otwierano także nowe zakłady. Również sytuacja Gosławskiego się poprawiła – właściciel nakazał mu wykonywać tylko część maszyn, a resztę czasu poświęcać na objaśnianie pracownikom różnych zawiłości. Niebawem okazało się jednak, że cała sytuacja przerosła robotnika. Nie tylko musiał wykonywać swoją pracę, ale inni często bez żadnych skrupułów wykorzystywali go, żeby pracował za nich. Nic więc dziwnego, że podupadł na zdrowiu, stał się opryskliwy, coraz więcej czasu spędzał na odpoczynku.
Rozdział V
Był sierpień. Pewnej gorącej soboty cały warsztat pracował z niezwykłą wręcz intensywnością. Największą tokarnię obsługiwał Gosławski, którego zaczęła ogarniać senność. Wtedy stało się coś strasznego – ręka robotnika została wciągnięta przez maszynę. Dzięki szybkiej reakcji udało się zatrzymać mechanizm, ale nikt nie potrafił pomóc Gosławskiemu. Niegdyś w fabryce byli lekarz i felczer, ale ze względu na cięcie kosztów zrezygnowano z ich usług.
Gdy robotnicy nieśli rannego kolegę do domu, drogę zastąpił im powóz Ferdynanda. Młodzieniec nie chciał udostępnić im koni, ponieważ były zmęczone po podróży. Pieszo dotarli więc do Gosławskich i tam go położyli. Następnego dnia niewielu ludzi poszło do kościoła, wszyscy stali pod domem pracownika i czekali na wiadomości o stanie jego zdrowia. Wśród nich był Adler, który spotkał się z wielką nieuprzejmością swoich pracowników. Fakty były dla niego przykre: Gosławski zmarł, ponieważ rany nie opatrzono właściwie, a jego organizm był w dodatku przemęczony i osłabiony. Śmierć ta okazała się początkiem wielkich problemów Adlera.
Pogrzeb nieżyjącego robotnika odbył się we wtorek. Właściciel fabryki nie chciał pozwolić pójść wszystkim robotnikom, zgodził się tylko na wysłanie delegacji. Jednak ci samowolnie opuścili miejsca pracy i poszli pożegnać znajomego. Adler zwołał apel, na którym ogłosił, że zostaną oni ukarani. Niektórym obniżył pensję, a innych wyrzucił z pracy.
Następnego dnia Gotlieba odwiedził pastor. Podjął próbę uspokojenia fabrykanta, jednak jego starania spełzły na niczym. Opowiedział przyjacielowi o powracających falach, jakie niosą dobro albo zło. Adler jednak nie przejął się i twardo obstawał przy swoim. Böhme wrócił do domu, ale nie mógł spać spokojnie. Wciąż dręczył go koszmar, krzyczał: „Fala!... wraca!... wraca!”.
Rozdział VI
Wydarzenia rozgrywające się niedawno w fabryce Adlera nagłośniła prasa. Od tego czasu wszystkie oczy zwrócone były na zakład prowadzony przez starego Niemca. Z wielką niechęcią ze strony ludzi zaczął spotykać się także Ferdynand. Szczególnie źle oceniał go niejaki Zapora – sędzia gminny. Pewnego dnia obaj panowie skonfrontowali się w jednej z restauracji. Młody Adler wykupił wszystkie miejsca i fundował obiad każdemu, kto tam zawitał. Zapora, dowiedziawszy się o tym, odmówił gościny. Jednak znajomi Ferdynanda nalegali, by chociaż zapoznał się z synem fabrykanta. Starcie słowne, bo tak trzeba określić ich rozmowę, bezdyskusyjnie wygrał opanowany i inteligentny sędzia. Rozsierdzony Adler zdecydował wyzwać go na pojedynek.
Młodzieniec postanowił spędzić czas przed walką na hulankach, jednak stopniowo tracił pewność siebie i wrócił do domu, gdzie pogrążył się w rozmyślaniach. Prędko poczuł strach. Chociaż pojedynkował się już kilkukrotnie, teraz naprawdę się bał. Z okna widział pracownię Zapory, który spokojnie siedział i pisał coś na kartce.
Rozdział VII
Ostatni okres był bardzo dobry finansowo dla starego Adlera. Ceny rosły, a on zarabiał coraz więcej. Stopniowo zaczynał już myśleć o wycofaniu się z interesu. W trakcie codziennego doglądania majątku zjawił się u niego obcy mężczyzna. Jak się okazało, przywiózł ranionego w pojedynku Ferdynanda. Wkrótce młody mężczyzna zmarł, co jego ojciec bardzo ciężko przyjął, niemal popadł w obłęd. Nawet rozmowa z pastorem nie pomogła ukoić bólu.
Fabryka wciąż pracowała, żeby dodatkowo nie zepsuć nastroju Adlera. Ten był jednak w fatalnym stanie. Na wiadomość o podniesieniu cen bawełny zareagował tak:
(…) Zrób mi to, ty kamienny łbie, ażeby czas cofnął się o jeden tydzień... o jeden dzień, a ja ci oddam wszystkie moje zarobki. Wyjdę z przeklętego kraju bosy i nagi, wyczołgam się na kolanach, będę tłukł kamienie przy drodze, będę marł głód i jeszcze będę szczęśliwy No ty!... czy potrafisz czas cofnąć o jeden dzień?... O pół dnia! (...)”.
Później Adler niemiło pożegnał Böhmego mówiąc, że nie zapisze mu ani grosza, ponieważ jest to majątek Ferdynanda, przeciw któremu spiskowano (pastora także zaliczył do grona uczestników spisku). Następnie Gotlieb gdzieś zniknął. Najstarszy księgowy przeczuwał, że dzieje się coś złego i kazał wyprowadzić robotników oraz ustawić wartę. Niedługo potem wszyscy zobaczyli pierwsze płomienie. Stary Adler podpalił swój majątek, a walące się budynki przykryły i jego.
Tak zakończyła się historia bogatego fabrykanta.