Rentier Cottard to „niewielki, korpulentny mężczyzna”, który najbardziej boi się aresztu. Jest przestępcą ściganym przez policję. W obawie przed uwięzieniem próbuje popełnić samobójstwo. Śmierć wydaje mu się lepsza niż pojmanie.
Cottard podaje się za przedstawiciela firmy produkującej wina i likiery. Jego motto wiele mówi o sposobie postrzegania świata: „Wielcy zawsze zjadają małych”. Nastawiony jest na rywalizację, w jego przekonaniu sukces zawsze oznacza czyjąś porażkę, dlatego nie waha się dążyć do własnych celów kosztem innych. Jak zauważa jego sąsiad: „(...) przedstawiciel był zawsze samotny i nieufny”.
Epidemia dżumy, nieszczęście, jakie ogarnia całe miasto, dla Cottarda jest chwilowym wybawieniem. Zamieszanie wokół choroby spycha jego sprawę na dalszy plan. Potwierdza się jego przekonanie, że można zyskać na cudzym nieszczęściu. Nie ma współczucia dla umierających, przeciwnie – cieszą go oznaki nasilania się epidemii. Ma nawet nadzieję, że jeśli zaraza będzie trwała wystarczająco długo, przeszłość zostanie w cudowny sposób wymazana i wszystko zacznie się od nowa.
Niedoszły samobójca nie ma nic do stracenia. Korzysta z ostatnich dni wolności, jadając w drogich restauracjach i nie żałując sobie na rozrywki. Robi to, czego zawsze pragnął, ale musiał unikać ze strachu przed policją. Znów angażuje się w działalność przestępczą, zajmuje się przemytem i wyciąganiem ludzi z zarażonego miasta. Cieszy go powszechny strach, bo nie jest w nim samotny, choć jego obawy są innego rodzaju, narrator mówi o nim: „(...) dżuma mu dogadza. Z człowieka samotnego, który samotnym być nie chciał, czyni współwinowajcę”.
Koniec epidemii, który dla wszystkich jest wydarzeniem radosnym, dla niego oznacza koniec wolności. Zabarykadowany w swoim mieszkaniu wyciąga broń i strzela w stronę świętujących na ulicy ludzi. Ich szczęście go złości. W wyniku strzałów dwie osoby zostają ranne. Policja wkracza do jego mieszkania i aresztuje go.