Narrator i główny bohater opowiadań Tadeusza Borowskiego – Tadek (często mylnie utożsamiany z autorem) opisuje rzeczywistość nazistowskiego lagru z perspektywy osadzonego. Najlepszym być może określeniem dla tego miejsca jest tytuł dzieła Gustawa Herlinga-Grudzińskiego „inny świat”. Zarówno za murami łagrów, jak i obozów koncentracyjnych istniała skrajnie odmienna, rządząca się własnymi prawami rzeczywistość.
Nazistom doskonale udawało się zabijać w więźniach poczucie solidarności oraz tępić wszelkie ludzkie odruchy, doprowadzając osadzonych przemocą do skrajnego wyczerpania psychicznego i fizycznego, kiedy liczyło się juz tylko ocalenia życia, Niemcy unieszkodliwiali jakiekolwiek buntownicze zapędy. Ludzie noszący pasiaki nie czuli się jednością, każdy koncentrował się wyłącznie na sobie. Mechanizm ten w listach do ukochanej (opowiadanie „U nas w Auschwitzu”) Borowski określił mianem „dziwnego opętania człowieka przez człowieka”.
Niszczenie więzi międzyludzkich było jedną z fundamentalnych zasad funkcjonowania obozu. Pojedynczy człowiek nie stanowił żadnego zagrożenia dla nazistowskiej machiny, nie był nawet w stanie stawiać oporu więźniom funkcyjnym – chociażby kwestionując ich rozkazy. Uległość osadzanych pozwalała oprawcom na realizowanie brutalnych planów. Najsilniejsi trafiali do prac, które przynosiły korzyści II Rzeszy, z kolei słabsi byli momentalnie eliminowani. Jednak nawet wzorowe wykonywanie powierzonych obowiązków nie zawsze chroniło więźniów przed śmiercią. Kiedy tylko stawali się mniej użyteczni, ponieważ tracili siły, ulegali wypadkowi czy chorobie lub choćby nieznacznie naruszyli regulamin, musieli liczyć się z możliwością trafienia do komory gazowej.
Osadzeni nie mogli liczyć na zbyt duże racje żywnościowe. W najgorszej sytuacji byli więźniowie osłabieni, starsi i niemogący intensywnie pracować. Kapo obserwował działania osadzonych, dzięki czemu wiedział, komu należy się dodatkowa porcja (dolewka). Narrator opowiadań wspomina w „Dniu na Harmenzach” o zupie z pokrzywy – niemal bezbarwnej i pozbawionej smaku cieczy. Więźniowie byli jednak tak głodni, że zjedliby wszystko, wylizywali nawet do czysta miski, za co groziła kara. Najwięcej jedzenia można było zdobyć pracując na rampie lub wykonując dodatkowe obowiązki. W pierwszym przypadku w grę wchodziły różnorodne smakołyki (np. kiełbasy, dobre trunki itp.), w drugim przeważnie można było liczyć na menażkę zupy lub dodatkową porcję chleba.
W obozach tworzono również miejsca funkcjonujące jako namiastka życia na wolności. Niektórzy z więźniów mogli korzystać z biblioteki, czasami organizowano koncerty oraz wydarzenia sportowe, Tadek wspomina także o ślubie. W obozie istniał nawet puff (barak pełniący rolę domu publicznego). Działania te miały prosty cel – zabić w osadzonych pragnienie opuszczenia lagru, zaspokajając potrzebę rozrywki. Niektórzy więźniów, zupełnie oswojeni z miejscem swego pobytu, traktowali je niemal jak dom („U nas w Auschwitzu”).
Jednym z najważniejszych miejsc w obozie był dziedziniec. To na nim odbywały się niekiedy wielogodzinne apele, w trakcie których więźniowie wysłuchiwali mów najważniejszych funkcjonariuszy. Przestrzenią „intymną” (nie może być tutaj mowy o żadnej intymności) były baraki. Każdy z nich mieścił wielu osadzonych (setki), a ludzie spali na łączonych pryczach. W Birkenau „łóżka” układano piętrowo – tylko na najwyższym można było w jakikolwiek sposób wypocząć. Jednak spędzano tam tylko noce, resztę czasu pochłaniały praca, apele oraz inne „działania obozowe”. Do najbardziej tajemniczych budynków, jakie znajdowały się na terenie lagru, należał barak przeznaczony do przeprowadzania eksperymentów na ludziach. Ich obiektami były głównie kobiety – sztucznie zapładniane i traktowane niczym żywe inkubatory.
Obóz był miejscem skutecznie zabijającym w człowieku jego człowieczeństwo. Po pewnym czasie ludzie zaczynali patrzeć na siebie jak na przedmioty, zupełnie zapominając o jakiejkolwiek solidarności, braterstwie.
Z kolei pod względem organizacyjnym obóz stanowił miniaturę państwa faszystowskiego. Panowała w nim ścisła hierarchia, najwyżsi stopniem nie musieli liczyć się z konsekwencjami swojego postępowania ani odpowiadać za podejmowane decyzje. Obóz stawał się czymś w rodzaju ich „własności”, a więc życie znajdujących się w nim ludzi często zależało od kaprysu jednej osoby.