W tomie poetyckim „Lutnia” Jan Andrzej Morsztyn zawarł m.in. serie utworów o takim samym tytule. Wynikało to, z jednej strony, z mnogości zebranych w nim wierszy (naliczono ich ponad dwieście), z drugiej zaś – ich tematycznego pokrewieństwa, oscylującego zawsze wokół postaci dziewczyny i wiążących się z nią przeżyć podmiotu lirycznego.
Nie inaczej jest również w przypadku utworu „Niestatek” o incipicie „Oczy są ogień…”, którego forma wzorowana jest na tradycji madrygału. Koncept tego wiersza opiera się na wyliczeniu atrybutów urody adresatki wypowiedzi, które jednak – w zależności od sytuacji oraz humoru podmiot lirycznego – mogą w zaskakujący sposób zmieniać się w swoje przeciwieństwo.
Wprowadzeniem do owej paradoksalnej sytuacji staje się wyliczenie kobiecych atrybutów i ich poetyckie porównania do rozmaitych zjawisk:
Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,
Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,
Usta koralem, purpurą jagody (…).
Pojawia się więc tutaj mocno skonwencjonalizowana w epoce baroku metafora oczu jako źródła ognia (trawiącego zakochanych nieszczęśników), porównanie czoła ukochanej do gładkości zwierciadła, jej włosów do drogocennego złota i zębów do – równie drogocennych – pereł, skóry do białości i jędrności zsiadłego mleka, ust do czerwieni koralu, a rumianych policzków („jagód”) do purpury. Wszystkie owe porównania mają jednak dla podmiotu lirycznego ograniczony czasowo „zasięg oddziaływania”, mianowicie – „Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody”.
Zamykający pierwszą strofę wers ma swoje odzwierciedlenie w wersie rozpoczynającym strofę drugą, która – jak się okazuje – stanowi lustrzane odbicie pierwszej strofy, choć jednocześnie w sposób pośredni jej zaprzecza:
(…) Jak się zwadzimy – jagody są trądem,
Usta czeluścią, płeć blejwasem bladem,
Ząb szkapią kością, włosy pajęczyną,
Czoło maglownią, a oczy perzyną.
Po kłótni między kochankami, ukochana zamienia się na oczach (oraz – w oczach) podmiotu lirycznego z uosobienia wszelkich cudowności w symbol brzydoty i wszelkich okropieństw: czerwień policzków okazuje się skutkiem trądu, usta czeluścią, w której możemy domyślać się bezdennego źródła pustosłowia, biel skóry przypomina kredowy barwnik, zęby „szkapie kości” (!), a włosy – cienką i mizerną sieć pająka.
Czytelnik domyśla się zatem, iż jedna ze „stron” tego równania oglądana jest przez „ja” liryczne w krzywym zwierciadle, które zmienia, wyolbrzymia i odrealnia atrybuty kobiecego ciała. Otwarte pozostaje jednak pytanie – która? Czy ta ukazująca towarzyszkę podmiotu lirycznego jako nieomal boginkę czy też ta, która maluje obraz ukochanej pod wpływem złości?
Odpowiedź wydaje się równie paradoksalna co i zestawienie użyte wierszu – obie wizje są równie prawdziwe oraz nieprawdziwe. Żadnej z nich nie dyktuje bowiem obiektywny ogląd rzeczy, lecz emocje zakochanego mężczyzny.