Jan Andrzej Morsztyn umieścił utwór „Cuda miłości” w drugiej księdze tomu pt.: „Lutnia”, zawierającej przede wszystkim sonety wzorowane na formie włoskiej, odwołujące się w mniej lub bardziej bezpośredni sposób do twórczości Giambattisty Marina.
Wiersz będący przedmiotem poniższej analizy, uznać można w pewnym sensie za tytułowy dla cyklu tematycznego, jaki wyróżnia się z rozmaitości gatunkowej i treściowej „Lutni” – jednym z pomysłów twórczych Morsztyna było ukazanie za pomocą wyrafinowanego konceptu miłości jako paradoksalnego stanu duszy, w którym niespełnienie i niedosyt grają stale główne role.
Ów koncept ujawnia się już w tytule sonetu i zaskakującej – w odniesieniu do niego – treści. Rozumiejąc tytuł jako zapowiedź wyliczenia „cudów miłości”, odbiorca spodziewałby się raczej listy pozytywnych zjawisk natury duchowej, dostaje zaś nietypowe, bardzo kunsztowne, wyliczenie „frasunków”, jakie owa miłość wywołuje w duszy pierwszoosobowego podmiotu lirycznego:
Karmię frasunkiem miłość i myśleniem,
Myśl zaś pamięcią i pożądliwością,
Żądzę nadzieją karmię i gładkością.
Nadzieję bajką i próżnym błądzeniem (…).
Wyliczenie to zostało zbudowane na zasadzie łańcuszka, w którym każdy negatywny skutek miłości pociąga za sobą kolejny. Wszystkie one „karmią” się nawzajem, podsycają w swojej intensywności, choć ich źródłem pozostają „bajka i błądzenie”, z których lichości „ja” liryczne zdaje sobie sprawę, nie umiejąc jednocześnie się ich wyrzec. Koncept ten, oparty na łańcuszkowym enumeratio (wyliczeniu), znajduje kontynuację również w drugim tetrastychu:
(…) Napawam serce pychą z omamieniem.
Pychę zmyślonym weselem z śmiałością.
Śmiałość szaleństwem pasę z wyniosłością.
Szaleństwo gniewem i złym zajątrzeniem (…).
Zmienia się tutaj jedynie nacechowanie emocjonalne wymienianych stanów – przybierają one na intensywności i przechodzą ze sfery pasywnej (uczuć) do aktywnej (związanych z funkcjonowaniem bohatera w rzeczywistości), objawiając się w pysze, śmiałości, szaleństwie i gniewie podmiotu lirycznego. Dręcząca go miłość przestaje w ten sposób funkcjonować jedynie w jego „świecie wewnętrznym”, znajduje również odzwierciedlenie w interakcjach z otaczającą go rzeczywistością. Analogiczny proces rozwija poeta w następującej tercynie:
(…) Karmię frasunek płaczem i wzdychaniem,
Wzdychanie ogniem, ogień wiatrem prawie,
Wiatr zasię cieniem, a cień oszukaniem (…).
Emocje podmiotu lirycznego nie tylko oddziałują więc na świat zewnętrzny, ale również czerpią swoją intensywność z rządzących nim żywiołów, dzięki czemu niszczycielska siła miłości ulega hiperbolizacji. Na koniec jednak sformułowana w ten sposób metafora powróci do stanu, w którym podmiot trwa biernie omamiony, tym razem zestawionego z cieniem przekłamującym kształt zjawisk i ukrywającym ich niedobory.
Dopełnieniem konceptu w tym utworze staje się efektowna puenta:
(…) Kto kiedy słyszał o takowej sprawie,
Że i z tym o głód cudzy się staraniem
Sam przy tej wszytkiej głód ponoszę strawie.
Fragment ten jest ostatecznym wyrazem paradoksu, jaki rządzi stanem zakochania – dążąc do rozpalenia w wybrance miłosnego ognia, podmiot liryczny sam się w nim spala; pragnąc obudzić w niej pragnienie, sam ów „głód” odczuwa najdotkliwiej. Przedmiot jego uczuć pozostaje nieosiągalny, istnieje tylko destrukcyjne uczucie, które powoduje.