Utwór „Do trupa” wchodzi w skład szerszego cyklu z tomu poetyckiego Jana Andrzeja Morsztyna pt.: „Lutnia”, w którym podmiot liryczny na różne sposoby opisuje udręki towarzyszące człowiekowi kochającemu bez wzajemności.
Do opisu tego stanu wybrana została w tym wypadku forma sonetu włoskiego z dwoma tetrastychami o funkcji opisowej i dwiema tercynami służącymi podsumowaniu wniosków płynących z zarysowanej sytuacji lirycznej.
Koncept tego wiersza zasadza się na dosyć zaskakującym zestawieniu „kondycji” zakochanego mężczyzny z sytuacją trupa, do którego ten pierwszy – w formie bezpośredniego zwrotu – kieruje swoją wypowiedź:
Leżysz zabity i jam też zabity,
Ty — strzałą śmierci, ja — strzałą miłości,
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości,
Ty jawne świece, ja mam płomień skryty (…).
Stany obu bohaterów tekstu (trupa i podmiotu lirycznego) zostały ze sobą zestawiona na zasadzie lustrzanych odbić, różniących się od siebie jedynie niuansami, przede wszystkim zaś odpowiadających jedna drugiej łudzącym podobieństwem skutków.
Przede wszystkim więc obaj bohaterowie są martwi – trup pozbawiony jest życia w sensie fizycznym, podmiot liryczny zaś umarł duchowo, jego emocje pozostają w stanie bezwładu i nic już nie może przywrócić ich do życia. W obu przypadkach inny jest również zabójca: sytuację trupa z sonetu łatwo nazwać, w przypadku zakochanego – mordercą była miłość. Zjawiska te zostały więc zestawione ze sobą na zasadzie równości i tożsamości.
Obaj bohaterowie utworu są bladzi, jeden – najzwyczajniej – z powodu utraty krwi, drugi – z powodu osłabienia, które (jak możemy się domyślać) spowodowane jest wszechogarniającym, trawiące bohatera uczuciem. Przy trupie zapalone zostały żałobne świece, natomiast w duszy podmiotu lirycznego boleśnie goreje podobny im ogień nieszczęśliwej miłości.
Zestawianie podobieństw kontynuuje Morsztyn także w drugim tetrastychu:
(…) Tyś na twarz suknem żałobnym nakryty,
Jam zawarł zmysły w okropnej ciemności,
Ty masz związane ręce, ja wolności
Zbywszy mam rozum łańcuchem powity (…).
Poprzez stworzenie analogii, podmiot liryczny wskazuje jednak w tym miejscu na różnice między sobą a trupem – stan tego drugiego (spowijająca go ciemność i unieruchomienie) wynika z przyczyn niezależnych od jego woli, podczas gdy śmiertelnie zakochany człowiek sam narzuca sobie podobne ograniczenia i – choć ich nie pragnie – jednocześnie nie potrafi wyzwolić się spod ich władzy.
„Ja” liryczne, podążając tym tropem, dochodzi do konkluzji, iż śmierć fizyczna jest o wiele lżejsza i – o ile można tak powiedzieć – beztroska od niekończącej się agonii zakochanego:
(…) Ty jednak milczysz, a mój język kwili,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze,
Tyś jak lód, a jam w piekielnej śreżodze (…).
Trup pozostaje obojętny na swoją martwotę, podmiot liryczny odczuwa ją zaś boleśnie, nie potrafiąc przestać myśleć i mówić. Jego największą udręką staje się jednak świadomość, że ów stan nie znajdzie ukojenia:
(…) Ty się rozsypiesz prochem w małej chwili,
Ja się nie mogę, stawszy się żywiołem
Wiecznym mych ogniów, rozsypać popiołem.
Skoro bowiem opisywana tu martwota nie dotyczy zniszczalnego w sekundzie ciała, ale wiecznej duszy, męka cierpiącego bohatera trwać będzie nieskończenie długo. Równocześnie, przy pomocy tego rodzaju hiperbolizacji zakochany mężczyzna składa obiektowi swoich westchnień przewrotne wyznanie, iż jego uczucia pozostaną niezmienne po wsze czasy, niezależnie od koniecznego rozkładu ciała.