Profesor Spanner
Komisja ogląda Instytut Anatomiczny. Są w niej także dwaj lekarze, którzy pracowali ze Spannerem. Przybyli wchodzą do ciemnej piwnicy. Tam w długich cementowych basenach leżą setki trupów. Wszystkie mają odcięte głowy. Na samej górze leży tors marynarza. Na klatce piersiowej widać tatuaż z napisem „Bóg z nami”. Kolejni przybyli oglądają kadzie z głowami ludzi. Głowy są wsypane do nich byle jak, niby kartofle. Pozbawione zostały włosów. W rogu jednej z kadzi widać twarz młodego chłopca, jego oczy są półprzymknięte.
Profesorowie przechodzą do kolejnego domku. Tam, na wystygłym palenisku, stoi duży kocioł z ciemną cieczą. W płynie moczy się wygotowany ludzki tors obdarty ze skóry. Dwa inne kotły są puste. W szafkach znajdują się wygotowane czaszki ludzkie i piszczele. Na stole leżą mydła. Komisja nie zagląda na strych, gdzie jest wysypisko czaszek i kości.
Komisja przesłuchuje więźnia. Jest on z pochodzenia gdańszczaninem. Mówi po polsku z obcym akcentem. Pracował u profesora Spannera jako student. Tłumaczy dokładnie i powoli, czym zajmowali się w Instytucie. Profesor Spanner pisał książkę o anatomii i wszystko, co robił, było z tą książką związane. W Instytucie pracował również inny lekarz, Wohlmann.
Więzień przeszedł kurs preparatorski prowadzony przez Spannera i później zaczął z nim pracować. W 1943 roku ukończono budowę oficyny i przeznaczono ją na palarnię. Profesor Spanner nabył maszyny do oddzielania mięsa od kości, ponieważ planowano z kości robić kościotrupy. Studenci na zajęciach oddzielali tłuszcz, żyły i mięso i rozkładali je na osobnych talerzach. Mięso palono. Jednak, ponieważ ludzie z okolicznych domów uskarżali się na smród, zaczęto palić je w nocy. Studenci oddzielali też dokładnie skórę. Robili wszystko według zaleceń książki preparatorskiej. Tłuszcz, który zbierali, był zamieniany na mydło. Spanner zbierał też skórę i miał ją do czegoś później wykorzystać, jednak więzień nie zna szczegółów tego przedsięwzięcia.
Bezpośrednim przełożonym więźnia był von Begren, który również pracował jako preparator. Spanner był cywilem. Zgłosił się do pracy w SS jako lekarz. W 1945 roku wyjechał i nie wiadomo, gdzie obecnie przebywał. Po jego wyjeździe przychodzącą do niego pocztę przekazywano na adres w Halle an der Saale. Wyjeżdżając lekarz dał pracownikom dalsze wytyczne. Mówił też, że wróci, ale już nie powrócił. Spanner nie zabrał ze sobą przepisu, według którego robiono mydło. Wisiał on na ścianie. Oprócz niego na ścianie wisiała także notatka Bergena, jak oczyszczać kości. Czynność ta jednak nie powiodła się i kości się zniszczyły. Nie dało się z nich robić kościotrupów.
Początkowo trupy przywożono z zakładu psychiatrycznego, lecz było ich zbyt mało. Spanner prosił więc burmistrzów, by zamiast chować zmarłych przekazywać ich do Instytutu. Do Instytutu trafiały głównie ciała Polaków, lecz zdarzały się też ciała niemieckich wojskowych, skazanych na śmierć i ściętych w więzieniu na uroczystości z okazji przywiezienia nowej gilotyny. Raz trafiło się też ciało z rosyjsko brzmiącymi nazwiskiem.
Ciał z więzienia było pod dostatkiem, jednak Spanner potrzebował ciał z głowami. Takich dostarczał głównie szpital psychiatryczny. Spanner przechowywał zawsze ciała na zapas. Jeśli któregoś nie dało się zmieścić w kotle, to przecinano je na pół. Z jednego ciała uzyskiwano pięć kilogramów tłuszczu, który przerabiano na mydło. Jego produkcja była tajemnicą, lecz niektórzy studenci zaczęli domyślać się wszystkiego. Gdy Niemcy zaczęli wycofywać się do Rzeszy, tłuszczu było mniej. Gotowe i pokrojone na kawałki mydło Spanner zamykał na klucz w specjalnym pomieszczeniu.
Więzień nie potrafi powiedzieć, dlaczego produkcja mydła była tajemnicą. Wie tylko, że Spanner zabraniał o tym mówić. Do Instytutu przyjeżdżali różni ważni goście. Nie wiedział, że produkcja mydła z ludzkiego tłuszczu jest przestępstwem, choć kiedyś przeszło mu przez myśl, iż może to być nielegalne, skoro Spanner nie pozwala o tym mówić. Na początku brzydził myć się tym mydłem. Brzydził się zapachu, choć dodawano do niego specjalne olejki zapachowe. Przesłuchiwany dawał to mydło matce, która wiedziała, że jest robione z ludzi. Prała w tym mydle, bo dobrze się pieniło. Według więźnia Niemcy potrafią zrobić coś z niczego.
Po południu komisja przesłuchuje obu lekarzy pracujących ze Spannerem. Każdy z nich przesłuchiwany jest osobno. Twierdzą oni, iż nic nie wiedzieli o produkcji mydła. Twierdzili, iż w budynku byli po raz pierwszy. Nie znali dobrze Spannera, ale cieszył się on dużym autorytetem w środowisku medycznym.
Każdy z lekarzy twierdził, że Spanner był w stanie wyrabiać mydło z ludzi. Jeden mówił, iż być może profesor robił to na polecenie partii. Drugi sądził, iż powodem był brak tłuszczu w Rzeszy i być może Spanner w ten sposób chciał pomóc krajowi.
Dno
Bohaterką tego opowiadania jest kobieta, która straciła całą swoją rodzinę. Syn nie wrócił do tej pory z obozu jenieckiego. Pyta o niego każdego, kto stamtąd wraca, jednak nikt nic o nim nie wie. Na wspomnienie córki kobieta jedynie płacze, zaś męża widziała ostatni raz w więzieniu w Pruszkowie i od tamtej pory nie ma o nim żadnych wieści. Gdy go widziała, wyglądał jak staruszek, tymczasem był młodszy od niej o trzy lata.
Kobieta chciałaby, by ludzie byli dla niej życzliwi. Sama była więźniarką w Ravensbrück. Spędziła tam trzy tygodnie. Później razem z córką została przeniesiona do fabryki amunicji. Następnie zostały rozdzielone. Jej córka była bardzo ładna i mądra.
Kobieta martwiła się też zawsze o syna, który często wracał do domu po godzinie policyjnej. W końcu został jeńcem, gdyż brał udział w powstaniu. Ostatnią wiadomość miała od niego w styczniu. Wówczas przebywała już wraz z córką w Niemczech. Wcześniej była więziona na Pawiaku. Tam przed śmiercią spuszczano więźniom krew i robiono zastrzyki. Widziała ludzi, którzy mieli związane ręce i nogi i wygryzione przez szczury wnętrzności, choć ich serce jeszcze biło.
Kobieta opowiada, jak była torturowana podczas zeznań. Bito ją gumową pałką. Połamano jej palce. Bała się, że powie coś, czego nie powinna mówić, więc mimo bólu milczała. Po chwili mówi tylko, że jej syn uczył innych.
Gdy pracowała w fabryce amunicji, była budzona o trzeciej nad ranem. Dostawała czarną kawę i chleb. Pracowała po 16 godzin. Na obiad dostawała zupę z liści. Racje żywnościowe były bardzo małe, dlatego wszystkie więźniarki były zawsze bardzo głodne. Najczęściej zajmowały się produkcją kul do dział i samolotów. Jeśli któraś z kobiet nie wyrobiła dziennej normy, była katowana. Kobiety były karane dosłownie za wszystko. Czasami przetrzymywano je w betonowych bunkrach, kiedy indziej kazano stać przez 12 godzin na mrozie lub deszczu.
Więźniarkom nie wolno się było do siebie przytulać, aby się ogrzać. Były wówczas bite. Niezależnie od pory roku chodziły w letnich sukienkach. Jeśli któraś z kobiet umarła, wrzucano jej ciało do bunkrów. Do tych samych bunkrów zamykano bez jedzenia kobiety, które w czymś zawiniły. Kiedyś widziała, że jedna miała zakrwawione palce, inna zaś ruszała ustami tak, jakby coś gryzła. Kobieta domyśliła się, iż te z głodu jadły mięso trupów. Mężczyźni mieli jeszcze gorsze warunki. Ich bunkry były pod ziemią i kiedy ich tam zamykano, musieli stać po kolana w wodzie.
Gdy przewożono ją z Pawiaka do Ravensbrück, zamknięto ją w bydlęcym wagonie, a do jedzenia dano jedynie bochenek chleba. W każdym wagonie było około stu osób. Przez siedem dni drogi nie dostali nic do picia. Nie mieli też możliwości opuszczenia wagonu. W czasie drogi pociąg ustawiono na bocznicy i kobiety zaczęły wyć. Jeden z niemieckich oficerów zainteresował się sytuacją i kazał otworzyć pociąg. Konwojenci nie chcieli się na to zgodzić, lecz w końcu ulegli. Kobiety zostały wypuszczone i dostały wody. Gdy otwarto wagony z mężczyznami, okazało się, iż wielu z nich usiło się, bo w każdym wagonie było ich jeszcze więcej niż kobiet. Później pociąg zaplombowano i nikt się już nimi nie zainteresował.
Niektóre z kobiet oszalały. Jedne zaczęły się rzucać i gryźć, inne wykrzykiwały nazwiska i podawały miejsca ukrycia broni. Po przyjeździe do obozu wiele z kobiet zostało zastrzelonych. Kobieta nie pamięta ich nazwisk. Nie dziwi się jednak, że nie potrafiły one przetrzymać trudów podróży – przecież nawet Niemiec przeraził się na ich widok.
Kobieta cmentarna
Droga, która prowadzi na cmentarz, jest opustoszała. Dawniej w domach byli stłoczeni więźniowie, dziś jest tam pusto i cicho. Ta sytuacja trwa miesiącami. Nadchodzą jedynie informacje o kolejnych zgonach. Wydawać by się mogło, że umarli już wszyscy: „Rzeczą najbardziej wstydliwą jest żyć”.
Grupa ludzi przechadza się cmentarną alejką. Oglądają groby ludzi dawno zmarłych i pochowanych. Spotykają kobietę, która opiekuje się grobami. Opowiada o miejscach na cmentarzu. Mówi, które są droższe i suche, a które tańsze i mokre. Wspomina sytuację, kiedy wykopano ciało pewnej kobiety pochowanej w białej sukni. Jej ciało było całe. Mąż tej kobiety oskarżył lekarzy, iż wskutek ich zaniedbania jego żona po porodzie wyskoczyła przez okno. Ciało kobiety ekshumowano i poddano sekcji zwłok. Po trzech miesiącach jej mąż się powiesił. Został pochowany w jednej mogile z żoną.
Kobieta opowiada o wojennych losach cmentarza. Spadło na niego wiele bomb i pocisków, które zniszczyły posągi i medaliony. Trumny walały się otwarte, jednak zmarli byli bezpieczni – nie mogli umrzeć po raz drugi.
Kobieta wskazuje na domy stojące za cmentarnym murem. Mówi, że nie jest to miejsce do życia. Nocą słychać krzyki i strzały. Żałuje Żydów, lecz sądzi, iż nienawidzą oni Polaków jeszcze bardziej niż Niemców. Jest przekonana, że Niemcy wymordują ich wszystkich, gdy będą przegrywać wojnę. Słyszała o tym w radio. Po chwili wspomina, jak Niemcy zabijali Żydów. Jednych mordowali na miejscu, innych wywozili samochodami. Jeśli ktoś im się sprzeciwił i nie chciał opuścić mieszkania, podpalali taki dom. Widziała, jak ludzie wyskakiwali z okien, jak wyrzucali przez nie swoje dzieci, nie chcąc by te zginęły w płomieniach.
(…) Kobieta cmentarna widziała to samo i słyszała. I dla niej jednak rzecz tak przeplotła się z komentarzem, że zatraciła swą rzeczywistość (…).
Przy torze kolejowym
Pewien człowiek opowiada historię kobiety, która zginęła przy torze kolejowym próbując uciec z transportu.
Ucieczki z transportów zdarzały się rzadko, rzadko też się udawały. Potrzeba było do tego dużo odwagi. Gdy ktoś z bydlęcego wagonu zdecydował się umknąć, wszyscy inni mu pomagali. Odrywali belkę w podłodze, by chętny mógł się tamtędy przecisnąć. Trzeba było prześliznąć się między kołami i szybko stoczyć z nasypu. Często zdarzało się, że ci którzy próbowali uciec, ginęli pod kołami pociągu lub z połamanymi rękoma i nogami trafiali z powrotem w ręce swoich oprawców.
Kobieta, o której mowa, była jednym więźniów, którzy próbowali uciec z pociągu. Dwóch zostało zabitych, kilkorgu udało się uciec, ona zaś została ranna w kolano. Kiedy mężczyzna opowiadający jej historię znalazł ją, była sama. Siedziała na zboczu torowiska. Ludzie ze wsi widzieli ją, lecz mijali bez słowa. Bali się udzielić jej pomocy, by nie zginąć za to z rąk Niemców i ona o tym wiedziała. Zapytała tylko, czy tamci dwaj nie żyją. Ludzie otoczyli ją. Najpierw prosiła, by przynieść jej z apteki weronal, lecz młody mężczyzna odmówił, więc poprosiła o wódkę i papierosy. Kiedy dostała to, o co prosiła, upiła się i przestała zwracać na cokolwiek uwagę.
Starsza kobieta dała jej kubek mleka, lecz widząc zbliżających się policjantów, szybko oddaliła się. Za jej przykładem poszli inni. Nikt jej nie pomógł, nie odwiózł na stację, nie wezwał lekarza. Ludzie gromadzili się tylko po to, by widzieć, jak umiera.
Kobieta upiła się i zasnęła. Gdy obudziła się, zobaczyła dwóch policjantów i młodego mężczyznę, który dał jej wódkę. Poprosiła policjantów, by ją zastrzelili. Zaczęli się naradzać, który powinien to zrobić. Młodzieniec zaoferował swoją pomoc. Padł strzał i kobieta upadła. Nocą z lasu wyszli jacyś mężczyźni, którzy chcieli ją zabrać. Zobaczyli, że nie żyje i zostawili jej ciało. Leżało tam przez całą noc. Następnego dnia sołtys zdecydował, iż zmarłych należy pochować.
Człowiek opowiadający historię kobiety, nie rozumie dlaczego ów młodzieniec zapragnął ją zabić. To przecież on dał jej wódkę i papierosy. Mogłoby się wydawać, że było mu jej żal.
Dwojra Zielona
Do lady podchodzi kobieta. Ma czarną przepaskę na oku. Człowiek, który jej towarzyszy, chce dla niej okularów. Mówi, iż nie nosiła ich przez kilka lat, bo była w obozie. Zamówione szklane oko okazuje się za duże. Po okulary kobieta ma przyjść nazajutrz.
Kobieta zostaje poproszona przez narratorkę o rozmowę, jednak nie może przyjąć zaproszenia do cukierni, gdyż od dwóch dni ma zajęcie i musi wracać. Kobieta pracuje w mieszkaniu przeznaczonym na żydowskie ambulatorium. Opiekuje się nim i sprząta. Sama nie ma opieki, jest osobą samotną. Znaleźli się jednak ludzie, którzy zechcieli kupić dla niej szklane oko.
Mąż bohaterki zginął w 1943 roku w lagrze, na stacji Małaszewicze. Kobieta ma dopiero 35 lat, lecz wygląda staro. Nie ma zębów. Wychodząc za mąż miała 23 lata. Mieszkała w Warszawie na ulicy Stawki. Mąż był szewcem, ona pracowała w fabryce rękawiczek. Na imię miała Dwojra, nazwisko to „Zielona” – ponieważ nie miała papierów.
W 1939 roku jej dom został zbombardowany i razem z mężem przeniosła się do Janowa Podlaskiego. Ponieważ byli Żydami, nosili żółtą gwiazdę. W 1942 roku mąż trafił do lagru, całe miasteczko zostało zaś wysiedlone do Międzyrzeca. Stamtąd partiami wywożono ludzi do Treblinki. Innych wywieziono do getta. Ona ukryła się na strychu i udało się jej przeżyć. Siedziała na strychu przez miesiąc. Żywiła się cebulami i kaszą manną. Była już tak słaba, że myślała, iż umrze. Dopiero w grudniu wyszła z ukrycia.
Zarabiała na życie sprzedając koszule. Pierwszego stycznia 1943 roku straciła oko. Było to podczas zabawy Niemców, podczas której strzelali do ludzi. Zginęło wówczas 65 osób. Ona wyskoczyła przez okno i została raniona w oko. Mimo iż straciła całą rodzinę, bardzo chciała żyć, choćby po to, by opowiedzieć o okropnościach wojny. Sądziła, że gdy wojna się skończy, będzie jedyną Żydówką, która przetrwała. Po postrzale trafiła do szpitala, a stamtąd do Majdanka. Głodowała. Co dwa tygodnie była selekcja. Któregoś dnia dostała po głowie od esesmanki. Nie mogła uciec z obozu. Kiedyś jedna z dziewczyn próbowała i powieszono ją za to na słupie, a innym kazano na to patrzyć.
Pewnego dnia została zabrana do pracy w fabryce amunicji. Dwojra nie bała się pracy. Nie była tam bita, ale częściej robiono selekcje. Nie wolno było też chorować. Pracowała każdego dnia. Na oku zrobił jej się jęczmień, ale zignorowała to, bo wiedziała, że za chorobę czekałaby ją śmierć.
Więźniom dawano głodowe racje żywnościowe. Można było coś kupić od pracowników fabryki, ale ona nie miała na to pieniędzy. Ponieważ była głodna, to wyrywała sobie złote zęby, by w zamian za nie dostać jedzenie. Najpierw pracowała w Skarżysku-Kamiennej, potem w Częstochowie. 17. stycznia uwolniono ich z obozu. Niemcy uciekli poprzedniego dnia, a w obozie zostało 5 tysięcy ludzi. Reszta została wywieziona do Rzeszy. Gdy nadeszło oswobodzenie, więźniowie cieszyli się, lecz nie potrafili krzyczeć. Byli tak słabi.
Wiza
Historia rozpoczyna się wyznaniem pewnej kobiety, bohaterki opowiadania: „Nie mam niechęci do Żydów. Tak samo, jak nie mam niechęci do mrówki ani do myszki”.
Kobieta ciągle chodzi w obozowym stroju. Jest młoda, lecz krótkie włosy, okulary i strój postarzają ją. Chce oddać pieniądze, które dostała w Opiece. Twierdzi, że ich nie potrzebuje. Obok krzesła, na którym siedzi, stoją dwie drewniane kule. Nagle kobieta wspomina pewną historię.
Któregoś dnia obierała kartofle z jedną mariawitką. W jednym z nich znalazły gniazdo myszy. Mariawitka chciała dać je kotu, lecz bohaterka nie pozwoliła na to. Schowała je do słomy mając nadzieję, że matka odnajdzie małe i jakoś się wyratują, chociaż zastanawiała się, jakby to było, gdyby kot te myszy zjadł. Stwierdza, iż była w niej ciekawość godna esesmanki.
Na początku wojny przeszła na katolicyzm. Nie znała swoich rodziców. Wychowała ją babka, która już nie żyje. W obozie była więc Polką. Wystarała się o polskie nazwisko oraz dokumenty. Wiara w Jezusa pomagała jej w najcięższych chwilach. W pewnym momencie zaczęła mówić o wizie.
Wiza była to łąka pod lasem. Kiedyś w październiku wyprowadzono tam wszystkie kobiety. Stały na tej łące przesz kilka dni, podczas gdy ich baraki były czyszczone. Nie dostawały nic do jedzenia. Kobiet było dużo. Miały różne narodowości. Najsilniejsze były Polki i Rosjanki. Gdy przybyła do obozu, kobiety przebywały tam już od siedmiu miesięcy. Były brudne, owrzodzone, chore. Niektóre umierały.
Drugiego dnia jej pobytu w obozie też stała na wizie. Była silna, nie bała się, lecz wiedziała, że za kilka miesięcy podzieli los tych, które widziała po przyjeździe. By nie czuć nienawiści, modliła się do Boga.
Nie chce mówić o swoim kalectwie. Ma źle zrośniętą kość i trzeba ją złożyć na nowo, ale kobieta nie chce iść do szpitala. Marzy o tym, by zobaczyć morze. Chce też pojechać do Poznania, gdzie mieszka jej koleżanka z obozu.
Powraca do opowieści o wizie. Najlepiej było stać w środku, bo tam było najcieplej. Kobiety często umierały stojąc tam przez kilka dni. Gdy zaświeciło słońce, przesuwały się, by nie być w cieniu. Greczynki w pewnym momencie zaczęły śpiewać hymn. Później odbyła się selekcja. Gdy kobieta trafiła na wizę, ta była już pusta.
Człowiek jest mocny
Na skraju wzgórza stał pałac. Stanowił on dekorację tego miejsca, bramą prowadzącą od życia do śmierci. Został wysadzony w powietrze razem z czterema krematoriami.
Ludzie, którzy przybywali do pałacu, myśleli, iż zgodnie z napisem na bramie znajdują się w zakładzie kąpielowym. Przywożono ich ciężarówkami. Wchodzili do środka i po jakimś czasie ukazywali się w samej bieliźnie. Wtłaczano ich do samochodu gazowego. Było słychać krzyki, które po krótkim czasie cichły. Samochód odjeżdżał, a o określonej godzinie podjeżdżała nowa ciężarówka.
Grupa ludzi zbiera się w ogrodzie, który pozostał po pałacu i opowiada o wydarzeniach, jakie miały tu miejsce. Pałac był otoczony wysokim parkanem. Niewiele można było zobaczyć, lecz dało się słyszeć krzyki i jęki, a także odgłosy łańcuchów i maszyn.
Michał – młody Żyd – opowiada, jak zabrano całą jego rodzinę. Chciał pojechać na ochotnika, lecz nie zgodzono się, ponieważ jego nazwiska nie było na liście. Jeden z folksdojczów uspokoił wszystkich mówiąc, iż ludzie ci będą przewiezieni na stację Barłogi i dalej pojadą na roboty. Kolejne transporty Żydów odbywały się przez pięć dni. Pewnego dnia zabrano też Michała razem z czternastoma innymi Żydami. Najpierw pojechali na posterunek żandarmerii, a stamtąd przewieziono ich do Chełmna. Byli to sami młodzi i silni mężczyźni. Zabroniono im patrzeć na pałac. Pewnego dnia Michałowi udało się zajrzeć do ciężarówki. Zobaczył w niej używane ubrania. Domyślił się, do czego służy pałac. W piwnicy, w której był przetrzymywany, ktoś na ścianie wypisał: „Kto tu przychodzi, każdy ma śmierć”.
Michał był wyznaczony do wynoszenia ubrań. W pokoju, w którym Żydzi się rozbierali, było ciepło. Dopiero potem orientowali się, co ich czeka, jednak nie było już odwrotu. Ciała grzebano w lesie. Michał pomagał chować ciała mając nadzieję, że będąc w lesie, uda mu się uciec. Jeńcom nie wolno było patrzeć w kierunku samochodów, które przywoziły ciała do Lasu Żuchowskiego. Michał zauważył, że gdy tylko otwierano drzwi samochodu, Niemcy cofali się. Do środka zawsze wpuszczano Żydów, którzy wyciągali ciała. Jeśli ktoś jeszcze żył, był dobijany. Ukraińcy sprawdzali ciała. Wyrywali zmarłym złote zęby, zabierali pierścionki, obrączki i woreczki z pieniędzmi. Kiedyś zdarzył się wypadek – jeden z Ukraińców rewidujący Żydów pomyłkowo został wepchnięty do auta gazowego i udusił się razem z nimi.
Trupy były układane ciasno w rowie. Chodziło o to, by włożyć do jednego rowu jak najwięcej. Każdego dnia samochód gazowy podjeżdżał 13 razy do lasu.
Michał od początku chciał uciec. Wielu ludzi było jednak zbyt zmęczonych i obolałych, by myśleć o ucieczce. Michał pracował w lesie dziesięć dni. Przeżył selekcję. Najsłabsi trafili do gazu. Wybrano kolejnych robotników. Nowi więźniowie poznawszy prawdę o tym, co dzieje się w pałacu, byli przerażeni, ponieważ sami zgłaszali się do pracy. Pewnego dnia, gdy Michał pracował w lesie, przywieziono nowy transport zwłok. Michał zobaczył zwłoki swojej żony i dzieci. Chciał, by jego też zastrzelono, więc położył się przy żonie. Niemiec powiedział mu, że jest mocny i może dobrze pracować, dlatego go nie zastrzelił, lecz bił go okrutnie i długo, dopóki ten nie wstał. W nocy powiesiło się dwóch więźniów. Michał chciał popełnić samobójstwo, lecz pewien pobożny człowiek pomógł mu przetrwać najcięższe chwile.
Postanowił uciec. Pewnego dnia poprosił konwojenta o papierosa – gdy inni więźniowie poszli w jego ślady, skorzystał z zamieszania, rozciął płachtę w samochodzie i skoczył. Strzelano za nim, ale udało mu się umknąć. Schował się w stodole i tam przesiedział dwa dni. Gdy wyszedł chłop, do którego należała stodoła, dał mu ubranie i nakarmił go. Udał się do Grabowca. Tam spotkał kolegę, który zdecydował się na ucieczkę z Michałem.
Grupa ludzi oddala się z ogrodu, gdzie stał pałac i kieruje się do lasu. Widzą miejsca, w których trawa słabiej rośnie. To zbiorowe mogiły. Jedna z nich jest częściowo rozkopana. Wystają z niej ludzkie szczątki. Ludzie chodzący po lesie proszą o przyspieszenie ekshumacji, gdyż szukają swoich bliskich. W lesie ludzie znajdują różne drobiazgi należące do ofiar zagłady.
Dorośli i dzieci w Oświęcimiu
Ogrom śmierci, jaki zgotowała ludziom sprawnie działająca machina stworzona przez Nazistów, budzi grozę i szok. Tysiące ludzi zostało przerobionych na surowiec i towar potrzebny do funkcjonowania Rzeszy. Oprócz znanych obozów takich jak Majdanek, Oświęcim czy Brzezinka codziennie odkrywane są także ukryte w lasach zbiorowe mogiły – miejsca kaźni setek anonimowych ofiar. Do takich mogił należą te odnalezione w: Tuszynku, Chemnie czy Wiączynie.
Niemcy często werbowali Żydów z Czechosłowacji, Włoch, Holandii i innych krajów, obiecując im dobre warunki pracy w Polsce. Podarowali też Żydom Łódź. Ludzie zabierali cenne rzeczy i przyjeżdżali do Polski. Po przyjeździe na miejsce odbierano Żydom walizki. Jednych gazowano od razu, innych wykorzystywano do ciężkich robót, poniżano, bito.
Wartościowe przedmioty znalezione przy Żydach wywożono do Niemiec. W obozach nic się nie marnowało. Człowiek stawał się surowcem. Z tłuszczu wyrabiano mydło, włosy wykorzystywano do wyrobu materacy, skóra służyła do wyrobu rzeczy skórzanych. Przynosiło to Rzeszy ogromne dochody.
Ci, którzy wracają z obozów pracy w Niemczech, opowiadają o przemyśle związanym z przeszukiwaniem rzeczy po zgładzonych Żydach: skrytek , pieniędzy i kosztowności. Obóz był narzędziem politycznym, ale i ekonomicznym.
Komisja do spraw badania zbrodni hitlerowskich przesłuchuje więźniów, którzy ocaleli. Ich relacje są szokujące. Przeżyli, choć nie mieli już żadnej nadziei. Z zeznań Mayera wynika, iż głównym zbrodniarzem w Oświęcimiu był August Glass. Swoje ofiary bił w nerki w taki sposób, iż umierały dopiero po trzech dniach. Miażdżył ludziom krtanie, topił. Blokowi znęcali się okrutnie nad swoimi ofiarami. Często zabijali je bez powodu. Robili to, bo mieli taki kaprys. Nauczono ich, jak rozbudzać złe instynkty w człowieku i tym kierowali się w swoim postępowaniu.
Mayer zeznał, iż początkowo partia Hitlera werbowała same szumowiny i wykolejeńców, a odpowiednie szkolenie dodatkowo rozbudzało ich złe instynkty – młodzież hitlerowska była szkolona do zadawania okrucieństwa. Wszyscy oni jednak byli świadomi tego, co robią.
Dzieci w Oświęcimiu miały świadomość swojego losu. Mniejsze i słabsze dzieci, które nie nadawały się do pracy, gazowano. Selekcja odbywała się za pomocą metalowego pręta. Był on zawieszony na wysokości 1,20 m. Wszystkie mniejsze dzieci mordowano, toteż starały się one zachować życie, prostując się i stając na palcach. Jeśli nie było kompletu, to dzieci przeznaczone do zagazowania trzymano w strasznych warunkach. Dzieci próbowały się ukrywać, by przeżyć. Kiedyś dwójce udało się uciec z komory gazowej. Ukrył ich jeden z lekarzy. Załatwił pokwitowanie u człowieka z komory gazowej. Malców wypuścił dopiero wówczas, gdy mogli bez podejrzeń pokazać się w obozie.
Jeden z lekarzy zatrudnionych w Oświęcimiu zapytał kiedyś któreś z dzieci bawiących się na ziemi patyczkami, co robi. Otrzymał odpowiedź, iż dzieci bawią się w palenie Żydów.