w nim nieokrzesanego wręcz pragnienia zabawy. Podczas gdy syn podróżował zwiedzając Europę, ojciec ciężko pracował, by spełnić swoje największe marzenie: zdobyć milion rubli, sprzedać fabrykę i wyruszyć w świat z synem.
Rozdział III
Do majątku ojca przybył Ferdynand – wysoki blondyn o niebieskich oczach. Podczas wspólnego śniadania stwierdził, że Niemcy są świniami, ponieważ nie potrafią się bawić. Sam uważał siebie za kosmopolitę, na każdym kroku podkreślając swoje wielkie zamiłowanie do dobrej zabawy i wystawnych spotkań.
Później Adlerowie spotkali się z rodziną pastora. Czas upływał im na miłych rozmowach, a młodzi – Ferdynand i Anneta – spacerowali po ogrodzie. Gdy syn Gotlieba powrócił, zaczął stawiać ojcu kolejne żądania. Potrzebował nowych ubrań i wierzchowca. Nie zamierzał także bezczynnie siedzieć, bardziej interesowało go nawiązywanie nowych kontaktów.
Następnego dnia do posiadacza fabryki przyszedł oburzony Marcin Böhme. Zbulwersował go fakt, iż Ferdynand chciał nakłonić jego córkę, by otworzyła mu w nocy okno do swojego pokoju. Nie spodobało się to także Gotliebowi, który syna chciał potraktować kijem, jednak pastor zdołał go jakoś uspokoić.
Po pewnym czasie do domu powrócił Ferdynand. Ojciec chciał z nim poważnie porozmawiać, lecz nieco pijany młodzieniec zbył wszystkie jego uwagi podniosłą opowieścią o rodzie Adlerów – orłów. Wyraził też chęć podjęcia pracy w fabryce, co niezwykle uradowało starego bogacza.
Następnego dnia Ferdynand rozpoczął obchód po zakładach. Pozytywnie odebrali go robotnicy, a na wieść o obniżeniu ich płac zaczął namawiać ludzi do opuszczenia swoich stanowisk. Gotlieb zareagował na to bardzo mocno i zażądał od syna, aby ten nie pokazywał się już w fabryce. Ich następne spotkanie miało miejsce przy obiedzie. Ojciec zaproponował Ferdynandowi płacę 300 rubli miesięcznie, byle ten nie mieszał się w jego interesy. Ostatecznie zobowiązał się jednak płacić mu podwójną sumę. Od tego czasu młodzieniec zaczął wieść radosne życie. W okolicy znalazł wielu towarzyszy i albo odwiedzał ich domostwa, albo zapraszał do majątku ojca.
Rozdział IV
W oddziale fabryki Adlera od siedmiu lat pracował Kazimierz Gosławski – człowiek wykształcony w szkole jednego z polskich szlachciców. Był on doskonałym robotnikiem, który swoimi zdolnościami nadrabiał za partactwa głównego maszynowego. Adler doskonale o tym wiedział, ale nie chciał dopuścić do tego, by Gosławski się usamodzielnił. Jego największym marzeniem było otworzenie własnego zakładu. W fabryce Adlera miał różne płatności. Kiedy przyuczał innych, dostawał spore pieniądze. Jednak gdy tamci już potrafili wykonywać swoje zadania, nagle stawka spadała.
Wkrótce Gosławskiemu urodziło się drugie dziecko – upragniony syn. Od tego czasu, chociaż pensje zostały obcięte, pracował jeszcze więcej, by jak najszybciej odłożyć pieniądze konieczne na warsztat. Niedługo później szczęście uśmiechnęło się także do Adlera – otrzymał wiele zamówień, których realizacja pomogłaby mu osiągnąć założony cel. Ludzie musieli pracować znacznie dłużej (za nadgodziny płacono im 150% stawki), otwierano także nowe zakłady. Również sytuacja Gosławskiego się poprawiła – właściciel nakazał mu wykonywać tylko część maszyn, a resztę czasu poświęcać na objaśnianie pracownikom różnych zawiłości. Niebawem okazało się jednak, że cała sytuacja przerosła robotnika. Nie tylko musiał wykonywać swoją pracę, ale inni często bez żadnych skrupułów wykorzystywali go, żeby pracował za nich. Nic więc dziwnego, że podupadł na zdrowiu, stał się opryskliwy, coraz więcej czasu spędzał na odpoczynku.