„Plotka o Weselu” to artykuł Tadeusza Boya-Żeleńskiego napisany po ponad dwudziestu latach od powstania dramatu (1901 r.). Autor sam był gościem na pamiętnym weselu i znał wiele spośród występujących w dramacie postaci. W artykule dokonał ich identyfikacji i porównał z postaciami literackimi. Przedstawił też wiele szczegółów dotyczących premiery dramatu i jego przyjęcia przez publiczność.
Cel artykułu nie jest jednak anegdotyczny – nie chodzi o samo nazwanie osób, które ówcześni doskonale rozpoznali, ale o uchwycenie sedna dramatu i wskazanie, na czym polega jego artyzm. Autor stara się oddać charakterystyczną dla Wyspiańskiego celną złośliwość, z jaką portretował on swoich znajomych. W „Weselu” ta zdolność osiągnęła apogeum, znacznie przekroczyła granice gry towarzyskiej, zabawnej anegdoty i przyczyniła się do powstania wielkiego dramatu narodowego. Dobór bohaterów i ukazanie wybranych ich cech pozwoliły odmalować mu dwie warstwy społeczne.
Boy-Żeleński stara się oddać rzeczywisty stosunek autora „Wesela” do przedstawianych przez niego postaci, jego ocenę Tetmajera i Rydla. W ten sposób czytelnik otrzymuje wgląd w proces twórczy, warstwę znaczeniową utworu, która pozostaje w ten sposób czytelna nie tylko dla ówczesnych odbiorców. „Plotka o Weselu” oddaje szeroki kontekst społeczno-kulturowy całego zdarzenia, autor przytacza szereg anegdot, które oddają charakter prawdziwych bohaterów wesela.
W „Plotce o Weselu” Boy-Żeleński próbuje przeniknąć proces twórczy, wysnuwa przypuszczenie, że postać Chochoła mogła się zrodzić z wrażliwości muzycznej Wyspiańskiego, który przez te trzy dni zabawy stał oparty o framugę, obserwując zgromadzone towarzystwo. Przez cały czas towarzyszyła mu głośna ludowa muzyka, rytmiczna, „(...) pełna zawziętego a prymitywnego dudlenia chłopskiego, rytmicznego tupotu nóg i przyśpiewek”.
Kończąc esej, Żeleński wygłasza laudację na temat geniuszu autora:
(…) Tyle sobie przypominam naprędce anegdotycznego materiału Wesela — to są elementy, z których Wyspiański umiał wyczarować ten kawał polskiej duszy, polskiego życia, żywej Polski. A uczynił to tak po prostu, jak po prostu i naturalnie należy grać ten utwór. Umiał w nim pomieszać wszystkie tony: powagę, szlachetność, rozmach, iskrzącą złośliwość, sarkazm, to znów dreszcz spełniającej się jakiejś tajemnicy. I sądzę, że świadomość, jak bardzo związany jest z rzeczywistością ten utwór, który prawie natychmiast po ukazaniu stał się jakby symbolem, może go nam uczynić tym żywszym, a zarazem dać ten moment jedynego w swoim rodzaju wzruszenia, które przeżywaliśmy my, bliscy narodzinom <<Wesela>>, patrząc, jak niemal w naszych oczach odbywa się ta cudowna transsubstancjacja życia w sztukę, w poezję (…).
Boy-Żeleński pragnie, aby zachowana została pamięć o wydarzeniu, które stało się kanwą dla utworu. Przypomina, że wesele było faktem, zdarzeniem, które Wyspiański odmalował w nadzwyczajny sposób, symboliczny i fantastyczny – ale także prawdziwy. Jego zdaniem krytyka „wmawia” nieraz odbiorcy, ze to utwór trudny, skomplikowany, symboliczny, podczas gdy odczytywać go należy w sposób bezpośredni:
(…) Nie wiem (…) czy nie za wiele zaczęto na temat <<Wesela>> medytować, zamiast bawić się nim i wzruszać (…).