już po kilku minutach otwierano okna. Sonderkommando wyciągało ciała i cała sytuacja powtarzała się znowu i znowu. Kiedy przywożono chorych i spóźnionych, najczęściej żywcem spychano ich do płonącego rowu. Jeśli było ich niewielu, strzelano z rewolwerów.
Któregoś dnia samochodem przywieziono piękną kobietę, która nie chciała opuścić matki. Starsza z nich poszła przodem, a człowiek mający prowadzić jej córkę zatrzymał się uderzony jej urodą. Kobieta zapytała go o swoją przyszłość, odrzekł tylko, żeby była spokojna, a on ją przeprowadzi. Zakrył jej oczy i szli. Gdy uderzył ją zapach palonych ciał, zaczęła się szarpać. Wówczas mężczyzna przechylił jej szyję, a oberscharführer strzelił. Kiedy prowadzący pchnął ją do rowu, usłyszał rwany krzyk.
Wkrótce Perski Rynek okazał się już niewystarczający, postanowiono otworzyć więc nową część obozu – tzw. Meksyk. Był podobnie niezagospodarowany. Z końcem lata transporty przestały przychodzić. Więźniowie czuli pewną pustkę, którą rychło wypełniły wydarzenia polityczne. Miał miejsce nawet bunt w krematoriach, a członków sonderkommanda brutalnie wystrzelano.
(…) Pamięć ludzka przechowuje tylko obrazy. I dziś, kiedy myślę o ostatnim lecie Oświęcimia, widzę nie kończący się barwny tłum ludzi uroczyście zdążający tą i tamtą drogą, kobietę stojącą z pochyloną głową nad płonącym rowem, rudą dziewczynę na tle ciemnego wnętrza bloku, która krzyczy do mnie niecierpliwie:
- Czy człowiek będzie karany? Ale tak po ludzku, normalnie! I jeszcze widzę przed sobą Żyda z zepsutymi zębami, jak przychodzi co wieczór pod moją buksę i podnosząc głowę, pyta się nieodmiennie:
- Dostałeś dzisiaj paczkę? Może sprzedasz jajka dla Mirki? Zapłacę markami. Ona tak lubi jajka (…).