Dywizjon 303 - streszczenie

„Bitwa o Brytanię 1940 r.”

„Lato 1940 roku było straszne”. Wszyscy ludzie stopniowo zaczynali godzić się z klęską całego cywilizowanego świata, z jego upadkiem pod siłą napaści III Rzeszy. Nazistom udało się w cztery tygodnie podbić Polskę, równie szybko rozprawili się z Francją, Norwegią i Belgią.

Odbyło się przemówienie Winstona Churchilla, który pragnął przestrzec rodaków i przygotować ich na nadchodzące ciężkie chwile. Przygotowania Niemców trwały półtora miesiąca od czasu upadku Francji i w końcu  8 sierpnia 1940 r. rozpoczął się atak. Hitler postanowił zastosować swoją największą siłę – Luftwaffe (niemieckie siły powietrzne), które zapewniło nazistom zwycięstwo w Polsce, Norwegii, Holandii, Belgii i Francji.

Bitwa o Brytanię trwała dwa miesiące, a jej areną były przestworza. Niemieckie lotnictwo przeprowadziło 98 ataków i wykorzystało niemal 6000 samolotów. Zgodnie z planami agresora należało opanować brytyjskie porty, wyłączyć z użycia lotniska leżące w pobliżu Londynu i ostatecznie zniszczyć stolicę. Kiedy okazało się, iż spełnienie tych zamierzeń będzie niemożliwe, Niemcy – w połowie września – przeprowadzili dwa zmasowane ataki, które miały zadecydować o finale walk. W tych szturmach naziści wysyłali każdego dnia ponad 250 maszyn (walki trwały od 15 do 20 września). Brytanii broniło ćwierć tysiąca samolotów, które ostatecznie zestrzeliły 185 wrogich myśliwców.

Ostatecznie Niemcy poniosły klęskę, a do inwazji nie doszło. Świat mógł odetchnąć z ulgą – okazało się, że hitlerowców można pokonać.

Po ostatecznym zwycięstwie Winston Churchill, odnosząc się do działań bohaterskich lotników, wypowiedział słowa: „Nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. W grupie tej znajdowali się także Polacy – Dywizjon 303, czyli Eskadra Kościuszkowska. Do bitwy włączyli się oni dopiero w najważniejszej fazie, a przez 43 dni zestrzelił 108 niemieckich samolotów, ponosząc straty w wysokości jedynie pięciu maszyn.

„Myśliwiec”

Rozdział rozpoczyna się porównaniem myśliwca (pilota) do rycerza. Jego zadaniem jest obrona bombowców i pokonywanie samolotów przeciwnika. Walka toczy się głównie w powietrzu. Myśliwce bardzo rzadko ostrzeliwują cele znajdujące się na ziemi.

W przestworzach o wyniku starcia decydują sekundy. Człowiek wiodący normalne życie na ziemi, wsiadając do kokpitu staje się „szaleńcem szybkości, człowiekiem-błyskawicą”. Trzeba pamiętać, iż wielkie bitwy powietrzne rzadko trwały dłużej niż 15 minut.

Następnie opisane zostają relacje człowieka i maszyny. W czasie lotu stanowią oni jedność – istota ludzka jest mózgiem, „okiem-olbrzymem”; sercem-mechanizmem jest silnik. To właśnie wzrok jest w powietrzu najważniejszym zmysłem Od spostrzegawczości i umiejętności podejmowania szybkich decyzji zależy wynik potyczki, a więc życie lub śmierć.

Co sprawiało, że to właśnie Polacy stali się tak dobrymi pilotami? Mieli lepszy zmysł wzroku, bieglejsze rozeznanie w taktyce i byli bardziej zawzięci niż ktokolwiek. Ta ostatnia cecha wzięła się z ciężkiej historii narodu i dawała taką siłę, że ludzie widzący akcje Polaków uważali je za szczególnie brawurowe.

„Pierwsza walka”

Był ostatni dzień sierpnia. Lotnicy Dywizjonu 303 patrolowali niebo nad Londynem – wszystko odbywało się w ramach ostatniego dnia szkolenia. Lecieli rozmarzeni i niecierpliwie oczekiwali następnego dnia. Dowodził nimi major Ronald Kellet  – dosyć zdziwiony faktem, iż tak ważne funkcje (obrona stolicy) powierzano obcym i nieznanym żołnierzom.

Około godziny 16 przyszedł rozkaz z zimi, by Dywizjon 303 dołączył do kolumny. Sześć samolotów ruszyło we wskazanym kierunku. Dowodził nimi Kellet. To właśnie on trafił środkowego messerschmitta (w sumie były trzy). Obok Anglika lecieli sierżanci: Eugeniusz Szaposznikow i Stefan Karubin. Kiedy pierwszy z niemieckich samolotów spadał, nadleciało wsparcie w postaci trzech kolejnych. Za nimi ruszyli porucznik Mirosław Ferić i sierżant Wünsche, którym prędko udało się unieszkodliwić wroga. Zwycięstwo było bezdyskusyjne.

Nie strzelał tylko porucznik Zdzisław Henneberg. Postanowił ruszyć za oddalającymi się Niemcami. Przeciwnicy nie wykazywali woli walki, starając się bezpiecznie wrócić do bazy. Tylko jeden z nich odbił w bok, lecz czujny Polak wykazał się spostrzegawczością i skutecznie go unieszkodliwił.

Przed wylądowaniem każdy z samolotów zrobił beczkę. Wszyscy ściskali ręce pilotów i podziwiali ich męstwo. Nawet major Kellet musiał pogodzić się z faktem, iż obok niego znajdowali się doskonali żołnierze. Był to jednak dopiero początek ich wspaniałej drogi.

„Koleżeńskość”

Nad Dover wznosiły się balony zaporowe, które często stawały się obiektami niemieckich ataków. Dnia 2 września w tę stronę zmierzał szwadron messerschmittów. Na swojej drodze napotkał na żołnierzy Dywizjonu 303. Latali oni na zwrotniejszych hurricanach. Dzięki tej przewadze oraz swojej waleczności szybko zyskali przewagę i siedli na ogonach przeciwników. Ruszyli w pościg za Niemcami.

Szczególną determinacją wykazał się porucznik Ferić. Chciał zestrzelić kolejnego messerschmitta, ruszył więc w brawurowy pościg. Ostrzelał wrogi samolot, lecz ten wykonał beczkę minimalizując straty. Wtedy zrobiło się ciemno. Okazało się, że z przewodów wylewa się ciecz, zakrywając pole widzenia. Sierżant zawrócił w stronę Anglii, w czasie lotu wytarł jeszcze przeciwpancerną szybę. Stan samolotu był jednak coraz gorszy. Ferić uświadomił sobie, że jest bezbronny. Myślał tylko o tym, by lotem ślizgowym dostać się na brzeg. Sytuacja stawała się naprawdę ciężka – w każdej chwili mogły pojawić się wrogie samoloty. Nagle żołnierz dostrzegł obok siebie podporucznika Łokuciewskiego i porucznika Ludwika Paszkiewicza. Obaj dali znak, że będą go asekurować. Po drodze natrafili jeszcze na dwa messerschmitty, lecz po krótkich manewrach (zakręcanie pierścieni itp.) oddaliły się w stronę Francji.

Ferić łamiącym się głosem dziękował kolegom.

„A gdy kul zabrakło…”

„Zawziętość jest bronią równie zabójczą jak karabin”. Sierżant Karubin był mężczyzną liczącym trochę więcej niż 20 lat. Pewnego dnia ścigał niemieckie myśliwce nad ujściem Tamizy (wraz z innymi żołnierzami Dywizjonu 303). W drodze powrotnej jego eskadra została zaatakowana przez kilka messerschmittów. Karubin uniknął najgorszego, lecz stracił łączność z resztą samolotów. Dostrzegł nieopodal niemiecką maszynę, którą zestrzelił. Wkrótce na horyzoncie pojawił się jeszcze jeden messerschmitt. Wraz z dwoma innymi hurricanami Karubin ruszył w pościg.

To właśnie sierżantowi udało się dolecieć najbliżej przeciwnika. Będąc około 70 metrów od niego, zaczął strzelać. Nie dostrzegł jednak, że wrogi pilot skierował maszynę w drzewo i w ostatniej chwili pociągnął stery do siebie. Karubin powtórzył jego manewr, lecz usłyszał trzask gałęzi uderzających o spód kadłuba. Kolejna seria wykończyła amunicję – wciąż nie mógł strącić przeciwnika. Postanowił prześcignąć go i wykonać ryzykowny manewr. Udał, że kieruje się prosto na niego, a w ostatniej chwili zmienił kierunek. Usłyszał huk i przeleciał nad miejscem, w którym Niemiec wbił się w grunt.

„Raz na wozie, raz pod wozem”

W trzecim tygodniu bitwy o Brytanię Niemcy postanowili zmienić taktykę i rzucili do ataku wszystkie siły. Na niebie często pojawiały się bombowce.

Piątego września Dywizjon 303 odniósł wielkie zwycięstwo, zestrzelając osiem spośród wszystkich trzydziestu dziewięciu strąconych samolotów wroga. Sam stracił tylko jedną maszynę, lecz pilotowi udało się ocalić życie.

Dobre wyniki Polaków nie przemawiały do wszystkich. Stanley Vincent – dowódca lotniska w Northolt – zaczął podejrzewać ich o przekłamania w raportach.  Właśnie 5 września wyruszył wraz z Dywizjonem 303, przekonując się o ich wielkich zdolnościach i bohaterstwie. Gdy wszyscy wylądowali, powiedział: „Good heavens! (…) Oni są naprawdę tacy! To wspaniali szaleńcy!” (należy zaznaczyć, iż w czasie tej walki sierżant Kazimierz Wünsche uratował majora Kelleta).

Niemieckie plany zakładały, iż następny dzień (6 września) będzie sądnym dla brytyjskiego lotnictwa. Wydano rozkaz, by messerschmitty utworzyły pomost od brzegu kanału w głąb kraju i leciały dwójkami. Pilotom Dywizjonu 303 ukazały się więc niezliczone patrole. Były one na tak wysokim pułapie, że hurricany nie mogły go osiągnąć. Nagle wyłoniły się bombowce. Podjęto decyzję o ataku, lecz szturm nie okazał się udany. Major Zdzisław Krasnodębski został silnie poparzony i musiał ratować się opuszczając samolot. Walka stała się chaotyczna. Ranny został sierżant Karubin, który musiał awaryjnie lądować na łąkach (trafiono go z armatki w nogę). W końcu polskim pilotom udało się wydostać z okrążenia. Niemcy, wyczerpani walką i mający niewielkie zapasy paliwa, musieli wrócić do Francji.

Dywizjon 303 poniósł znaczne straty – spośród 9 samolotów 5 zostało uszkodzonych, a 4 pilotów raniono. Jednak udało się odeprzeć nalot. Polacy stali się bohaterami (otrzymali list z gratulacjami od samego generała Sikorskiego). Po zestrzeleniu majora Krasnodębskiego nowym dowódcą został porucznik Urbanowicz.

„Tłusta przekąska: Dorniery”

Była sobota, 7 września. Niemieckie bombowce dotarły nad Londyn i spokój miast azostał zakłócony przez spadające bomby.

Brytyjskie lotnictwo nie poradziło sobie z najeźdźcami. Dywizjon 303 wyruszył na kilka minut przed inwazją i oddalał się od linii wroga, dowodzony przez kapitana Forbesa. Wtedy przytomnym umysłem (i brawurą) wykazał się porucznik Paszkiewicz, który dał sygnał innym myśliwcom (mężczyzna prowadził drugi klucz).

Uderzenie było błyskawiczne. Za Paszkiewiczem podążyli inni dowódcy, także Forbes. Prędko zestrzelono messerschmitty, pozostawiając bombowce bez wsparcia. Pierwszy dornier 215 (leciały w trójkach) został zestrzelony przez Paszkiewicza.

Nadleciały messerschmitty, jednak było już za późno – bombowce wycofywały się. Rozgorzała walka, w wyniku której porucznik Marian Pisarek musiał skakać ze spadochronem, a podporucznik Jan Zumbach chwilowo stracił przytomność, odzyskując ją 4000 metrów nad ziemią.

Porucznik Urbanowicz wylądował na jednym z lotnisk, by zaopatrzyć się w paliwo i dodatkową amunicję. Zobaczył jednak zupełną pustkę. Dopiero po chwili brytyjski żołnierz zawołał go do schronu, gdzie wraz z towarzyszami siedział spokojnie, pijąc herbatę. Polak nie mógł na to patrzeć, zażądał paliwa i naboi, by móc ponownie wzbić się w powietrze. Nawet w przestworzach myśli o sielance w schronie nie dawały mu spokoju.

„Ból”

Kazimierz Daszewski był podporucznikiem, a towarzysze nazywali go „Długi Joe”. Mężczyzna jawił się jako postać zagadkowa, bardzo tajemnicza. W czasie walk z bombowcami zestrzelił jeden z nich, a kolejne ścigał aż do Dover. Tam otoczyły go messerschmitty. Pociski rozerwały kabinę, a glikol wystrzelił pod ciśnieniem w jego twarz, powodując palący ból. Daszewski musiał się ratować, a sytuacja była niezwykle trudna – samolot wpadł w korkociąg. Mężczyzna nie miał sił, by z niego wyskoczyć, w końcu udało mu się przerwać zabezpieczenia. Przez długi czas nie otwierał spadochronu, by nie zwrócić na siebie uwagi. Kiedy czuł, że nadszedł właściwy moment, zorientował się, iż jego prawa strona ciała jest sparaliżowana. Z wielkim wysiłkiem dotknął metalowej dźwigni lewą ręką.

Daszewski wylądował na ziemi. Zobaczywszy go, cywile zaczęli opatrywać jego rany, ale  sprawiało mu to jedynie wielki ból. W karetce stracił przytomność. Szpital opuścił dopiero po trzech miesiącach, lecz prędko wrócił do walki. Jego postawa stała się symbolem bohaterstwa i odwagi.

„Uśmiech poprzez krew”

Podporucznik Jan Zumbach leciał jako trzeci myśliwiec – jego zadaniem było osłanianie klucza. Dookoła roztaczały się piękne widoki – słońce odbijało się od szczelnego dywanu chmur. Nagle Zumbach dostrzegł, iż dowódca oderwał się od grupy. Wzbił się w powietrze i dostrzegł w jego samolocie dwa zastrzały. Okazało się, że popełnił błąd – był to messerschmitt. Szybko wystrzelił w jego stronę, strącając maszynę. Nagle nadleciały kolejne niemieckie samoloty.

Polak zaczął wzbijać się coraz wyżej, chcąc zgubić pościg. Niemcy śledzili go, lecz przez przypadek umożliwili mu wykonanie decydującego manewru. Jeden z messerschmittów wleciał w chmury. Zumbach dostrzegł to i wystrzelił serię, po czym sam zanurkował. Udało mu się dotrzeć na lotnisko, chociaż jeszcze 20 minut temu był pewien śmierci. Gdy wylądował i wyszedł z maszyny, towarzysze dostrzegli w kącikach jego ust zakrzepłą krew.

„Chmura”

Chmury stanowiły nieodłączny element podniebnej taktyki. Czasami stawały się miejscem okrutnej zasadzki, inny razem dawały schronienie (jak Zumbachowi).

W tym samym czasie, kiedy podporucznik chował się w puszystym dywanie, gdzieś niedaleko sierżant Kazimierz Wünsche przeżywał podobną sytuację. Skrył się przed messerschmittami w chmurach i czuł się bezpiecznie. Schodząc niżej, przekonał się jednak, że przeciwnicy dokładnie badają teren. Odczuwał coraz większy niepokój (kończyło się paliwo) i miał pełną świadomość, że musi zacząć działać. Nagle usłyszał huk – został trafiony. Musiał ratować się ucieczką, ale popełnił koszmarny błąd – od razu otworzył spadochron. Popadł w odrętwienie, a wszystko stało mu się obojętne. Kiedy się ocknął, dostrzegł obok siebie trzy brytyjskie myśliwce, które go osłaniały.

„Najliczniejsze zwycięstwo”

Niemcy podjęli decyzję o przeprowadzaniu ciągłych ataków. Od dnia 7 września nad Londynem wciąż pojawiały się bombowce. Taktyka Hitlera była prosta – doszczętnie zniszczyć miasto i zmusić Wielką Brytanię do kapitulacji.

Jeden z największych ataków nastąpił w środę – 11 września. W popołudniowych godzinach nad Londynem pojawiło się kilka niewielkich oddziałów samolotów. Miało to jedynie zmylić Brytyjczyków – właściwa siła uderzeniowa składała się z sześćdziesięciu bombowców i ok. 100 myśliwców.

Tego dnia Dywizjon 303 strącił 17 wrogich samolotów. Dwa klucze polskiego oddziału (jednym dowodził podporucznik Paszkiewicz, drugim kapitan Forbes) przypuściły szturm (dowodzony przez Forbesa uderzył na bombowce, drugi w myśliwce). Z drugiej strony nadciągnęły brytyjskie samoloty. Osaczeni Niemcy zaczęli uciekać na oślep. W pościgu zestrzelono wiele messerschmittów, lecz i Polacy ponieśli straty – zginęli porucznik Cebrzyński i sierżant Stefan Wojnowicz.

Kolejny nalot niemieckich bombowców spotkał się z oporem brytyjskiej artylerii przeciwlotniczej. Mieszkańcy Londynu mogli odetchnąć.

„Wróg tańczy taniec śmierci”

Doświadczeni lotnicy stosowali tzw. „metodę Frantiszka”, która pozwalała im skutecznie zasadzać się na powracających do Francji Niemców. Polegała ona na trzymaniu się brzegu kanału – żołnierze Luftwaffe musieli nad nim przelecieć, by dotrzeć do baz (często ich paliwo było wówczas na wykończeniu).

Dnia 11 września podporucznik Tolo Łokuciewski oddalił się od swego klucza, ścigając Niemca, którego zestrzelił właśnie nad kanałem. Następnie trzymał się brzegu i udało mu się dostrzec niemiecki bombowiec – dorniera 215. Kilka salw znacznie uszkodziło maszynę, która zaczęła wznosić się, opadać i skręcać w boki (najprawdopodobniej raniony został pilot). Ostatecznie runęła do morza. Fiedler opisuje to, nazywając ostatnie chwile samolotu „tańcem”, a spektakularne przykrycie go przez wodę „opadnięciem kurtyny”.

„Sierżant Frantiszek - dzielny Czech”

Józef Frantiszek był Czechem. Kiedy w 1939 r. Niemcy wkroczyli do jego kraju, zamiast zdecydować się na życie w protektoracie, postanowił uciec do Polski (w tym celu porwał samolot). Przeżył porażkę kampanii wrześniowej, później przedostał się, wraz z innymi Polakami, do Francji, gdzie udowodnił swój wielki kunszt w pilotowaniu. Po upadku Francji kraju wyruszył do Londynu, gdzie dołączył do Dywizjonu 303.

Frantiszek był doskonałym żołnierzem. Brał udział we wszystkich poważnych starciach i niemal zawsze udawało mu się osiągać sukcesy na polu bitwy. Nierzadko jednak wykazywał się zbyt dużą brawurą, uciekając nad kanał, gdzie rozprawiał się z Niemcami. Często przynosiło to złe skutki, gdyż łamało szyk i skłaniało dowódców do wycofywania się. Któregoś dnia wezwał go Urbanowicz i po krótkiej rozmowie Czech obiecał zaprzestać tych działań. Przez kolejne dwa tygodnie postępował zgodnie z zasadami, lecz później wrócił do dawnych nawyków. Inni żołnierze darzyli jego metodę uznaniem, ale sami wyruszali nad kanał dopiero po skończonej misji. Frantiszek, kiedy tylko wzbił się w powietrze, podążał własną drogą. W końcu oficjalnie zezwolono mu na swobodę.

Wśród Anglików Frantiszek cieszył się wielką sławą. Proponowano mu nawet, by dołączył do brytyjskich dywizjonów. Jednak on, chociaż czuł się Czechem, był bardzo związany z Polakami.

Dowodem jego wielkiej czujności było wydarzenie podczas walk nad Kentem. Niemiecki pilot widząc, iż nie ma szans, uczynił gest oznaczający podanie się i chęć wylądowania na pobliskim lotnisku. Kiedy zbliżał się do gruntu, gwałtownie poderwał lot. Zobaczywszy to, Frantiszek wystrzelił serię, która zniszczyła maszynę przeciwnika.

Z upływem czasu Czech coraz więcej czasu spędzał w powietrzu, a coraz gorzej znosił pobyt na ziemi. Był naprawdę doskonałym pilotem, choć – jak zostało powiedziane – trochę zbyt brawurowym. Dnia 8 października, kiedy wykonywał zwycięską beczkę, zahaczył skrzydłem o kopiec. Nie przeżył katastrofy.

„Szare korzenie bujnych kwiatów”

Piloci walczyli w powietrzu. Na ziemi własną walkę z czasem i często nieposłusznymi maszynami toczył sztab mechaników. To oni naprawiali usterki i „dopieszczali” samoloty, w których ich towarzysze odnosili sukcesy. Wszystkie laury przypadały lotnikom, lecz właśnie ci ostatni mieli pełną świadomość tego, iż bez ziemskiego wsparcia byłoby znacznie trudniej.

Mechanicy znali samoloty nie gorzej niż piloci. To do ich obowiązków należało uzupełnianie amunicji i paliwa, sprawdzanie wskaźników i ogólne czuwanie nad maszyną. Polacy szybko zaskoczyli Brytyjczyków doskonałą znajomością hurricanów i swoimi zdolnościami technicznymi.

Po bitwie mającej miejsce 15 września dziesięć samolotów zupełnie nie nadawało się do latania. Całonocna praca spowodowała, iż następnego dnia mogły one wzbić się w powietrze. Szczególnymi zasługami wsławił się porucznik-inżynier Wiorkiewicz.

Chociaż mechanicy cieszyli się wielkim szacunkiem pilotów, nie mogli liczyć na odznaczenia, które przyznawano za czyny wobec wroga. Nie należy jednak zapominać o ich postawie – stanowiącej w wielu wypadkach klucz do sukcesu.

„Lotnik bez lęku i skazy”

Bitwy powietrzne, chociaż samoloty układały się w odpowiednie szyki, rozstrzygały jednostki – najlepsi spośród najlepszych. Nazywano ich asami przestworzy. Jednym z najwybitniejszych był Witold Urbanowicz – kapitan Wojska Polskiego i major w siłach brytyjskich. Wygrał on siedemnaście starć z przeciwnikiem, odznaczając się przy tym stalowymi nerwami.

Urbanowicz miał 34 lata. Po klęsce Polski przedostał się do Rumunii, skąd dotarł do Francji a następnie do Wielkiej Brytanii. Tam dołączył do brytyjskiego dywizjonu i, lecąc jako ochotnik, w sierpniu 1940 r. zestrzelił pierwszego Niemca (przeprowadził bohaterską akcję przeciw czterem messerschmittom). Dnia 5 września stanął na czele Dywizjonu 303. W polskim oddziale nadal wyróżniał się męstwem i wspaniałymi zdolnościami (odważne ataki na wrogie myśliwce i bombowce, trafne decyzje dowódcze).

Po zakończeniu wojny został zatrudniony w dowództwie brytyjskiej Grupy Myśliwskiej.

„Mit messerschmitta 110”

Niemiecka propaganda ogłosiła, że naziści mają w posiadaniu niezwykle niebezpieczną i skuteczną broń lotniczą. Messerschmitty walczyły już w czasie kampanii wrześniowej, lecz było ich niewiele, a ich plany były skutecznie chronione przed wrogami III Rzeszy. Wiadomo było tylko, iż wyposażone są w dwa silniki oraz miejsce dla tylnego strzelca.

W czasie bitwy o Anglię szybko okazało się, że wystarczy zlikwidować tylnego strzelca (co nie sprawiało pilotom problemów), by znacznie osłabić potencjał niemieckiego samolotu.

Mit messerschmitta 110 skutecznie obaliły wydarzenia pewnego wrześniowego dnia. Dywizjon 303 na swojej trasie natrafił na trzydzieści bombowców heinkli 111, które pod eskortą messerschmittów 109 zmierzały nad Londyn. Po zaciekłej walce (z udziałem brytyjskiego wsparcia) udało się odeprzeć ten atak.

W trakcie walk kapitan Urbanowicz oddalił się nieco od szyku i został zaatakowany przez kilka wrogich samolotów. Udało mu się jednak wyrwać. W tym czasie spostrzegł lecące gęsiego myśliwce – było ich czterdzieści, a pilot rozpoznał w nich osławione messerschmitty 110. Angielskie hurricany nie mogły początkowo sprostać przeciwnikom, którzy utworzyli zwarte koło. W końcu atak Urbanowicza i kilku innych pilotów pozwolił nieco rozluźnić wrogie szyki. Wtedy przybyła odsiecz – messerschmitty 109. Po krótkiej walce Urbanowicz wrócił do pierścienia utworzonego przez brytyjskie myśliwce.

Stopniowo udawało się eliminować pojedyncze samoloty (te wolniejsze poprzez rozbicie szyku). W końcu jeden z niemieckich pilotów nie wytrzymał i natarł na Urbanowicza. Zestrzeliwszy go, nasz rodka ponownie wrócił do obręczy. Wielkie było zdziwienie, gdy spostrzegł, iż w kole pozostało jedynie kilka messerschmittów.

„Podstępy”

Messerschmitty 109 były jednymi z najbardziej zaawansowanych technicznie samolotów. W obliczu nieuniknionej śmierci nawet najwspanialsze zdobycze mechaniki nie mogły jednak przyjść z pomocą. Pilot „(...) jakby nagle cofał się do jaskiniowego prymitywu, wpadał w mroki puszczy i sięgał do wypróbowanego arsenału irokeskich wojowników”.

W czasie jednej z wielu potyczek messerschmitt 109 planował zaatakować z tyłu porucznika Hannenberga, ale widząc zbliżającego się podporucznika Jana Zumbacha, zaczął się wycofywać. Chciał jeszcze przyjrzeć się Polakom, jakby był zbyt pewny siebie. Wtedy wystrzeliły karabiny, a Niemiec zaczął spadać. Lotnicy Dywizjonu 303 byli przekonani o swoim zwycięstwie, lecz Zumbach dostrzegł, iż messerschmitt nagle ustabilizował lot i wznosił się (był to tylko manewr pilota). Przystąpił wtedy do pościgu. Manewry niemieckiego pilota utrudniały mu celne trafienie. W końcu udało mu się oddać salwę, która przerwała podstępne akrobacje messerschmitta.

Żołnierze Dywizjonu 303 byli mężczyznami przystojnymi, silnymi i zdrowymi. Nic więc dziwnego w tym, że budzili zainteresowanie brytyjskich kobiet. Pewnego dnia odbył się cocktail-party, które zorganizowała lady Smith-Bingham. Pojawiły się na nim najważniejsze i najładniejsze londyńskie kobiety. Jedna z nich była wyraźnie zainteresowana podporucznikiem Zumbachem, jednak po wymianie kilku czułych słów Polak przypomniał sobie o kobiecie, które wyznawał miłość w ojczyźnie. Od tego momentu stał się bardziej stonowany.

„Losy się ważą”

Był 15 września, słoneczna i upalna niedziela. Tego dnia niemieckie dowództwo postanowiło ostatecznie rozstrzygnąć losy bitwy o Wielką Brytanię. W ciągu sześciu tygodni III Rzesza poniosła znaczne straty, lecz Niemcy byli przekonani, że po stronie angielskiej są one jeszcze większe.

Pierwsze messerschmitty pojawiały się już rano. Miały one zdezorientować Brytyjczyków. Ci jednak nie pozwolili na to czekając, aż wroga flota dotrze w głąb kraju. Wszystko było pod kontrolą. Nadlatywały kolejne bombowce, które znajdowały się pod eskortą messerschmittów. Spotkały one opór w postaci spitfirów, co doprowadziło do oderwania się niemieckich myśliwców. Z kolei na bombowce czekała zapora w postaci hurricanów. Bardzo szybko okazało się jednak, że nad Wielką Brytanię nadleciały kolejne samoloty, co wiązało się z poważnym zagrożeniem.

Opór nowym bombowcom i myśliwcom postawiło kilka nowych dywizjonów, wśród nich Dywizjon 303. Udało im się odeprzeć atak, a Niemcy musieli ratować się ucieczką. Ich dowództwo popełniło jednak błąd, nie decydując się na ponowienie ofensywy – działanie to mogło przechylić szalę zwycięstwa na stronę nazistów.

W czasie tej niezwykle ważnej bitwy Dywizjonem 303 dowodził kapitan Kent – Kanadyjczyk. Ten młody i jeszcze niedoświadczony żołnierz był człowiekiem brawurowym. Dostrzegłszy dwadzieścia messerschmittów, postanowił uderzyć na nie wraz ze swoim oddziałem. Manewry kluczy Dywizjonu 303 doprowadziły do rozbicia niemieckiego szyku. Kolejne messerschmitty spadały ku radości obrońców Wielkiej Brytanii. Jednak i oni ponieśli straty – zestrzelono jeden myśliwiec, a podporucznik Łokuciewski odniósł ciężkie rany.

Walka toczona 15 września zakończyła się wielkim sukcesem. Sam Winston Churchill przyglądał się tym wydarzeniom z centrali operacyjnej. Po zakończeniu działań podziękował pilotom przez radio.

„Losy się rozstrzygnęły”

Po dwóch godzinach nadciągnęły kolejne bombowce. Wkrótce do walki wysłano także Dywizjon 303 i w powietrze wzbiło się 10 samolotów. Na wysokości ok. 8000 stóp znalazły się one w gęstej warstwie chmur, które uniemożliwiały komunikację między kluczami.

Oddział Urbanowicza wzniósł się trochę wyżej, lecz nie udało mu się dostrzec innych lotników. Na horyzoncie pojawiły się niemieckie samoloty. Pod bombowcami znajdowała się eskorta złożona z messerschmittów. Polakom nie udało się dogonić myśliwców, ale prędko zdecydowali o wzięciu na cel dornierów. Nieprzewidziane uderzenie zupełnie rozproszyło szyki nieprzyjaciela – dwa bombowce zderzyły się ze sobą, reszta zaczęła uciekać. Odsiecz messerschmittów przybyła zbyt późno.

Tego dnia Niemcy stracili 185 samolotów. Wydarzenie to zaczęło przechylać szalę zwycięstwa na stronę Wielkiej Brytanii.

„Zaczynamy poznawać Polaków”

Dalsze wydarzenia potwierdziły, iż najważniejszym dniem był właśnie 15 września. Kolejne naloty były coraz słabsze i brytyjskie lotnictwo nie miało większych problemów z ich odpieraniem. Wielka Brytania podnosiła się z kolan, chociaż sytuacja była bardzo ciężka.

Wśród bohaterskich lotników znajdowali się również Polacy – żołnierze Dywizjonu 303. Zestrzelili oni 3 razy więcej samolotów niż wynosiła średnia innych oddziałów alianckich. We wrześniu Polacy strącili 121 niemieckich myśliwców i bombowców. Na początku nie wierzono w ich możliwości i odnoszono się do nich z rezerwą i niechęcią – jako do obcych. Swoją wspaniałą postawą Polacy udowodnili jednak, iż godni są szacunku (dziękował im sam król) i najwyższego uznania.

Polecamy również:

Komentarze (1)
Wynik działania 1 + 2 =
XDtonietoXD
2018-10-06 14:04:29
to nie o to chodziło
Ostatnio komentowane
Latwe
• 2025-01-15 18:42:29
super
• 2024-12-21 22:05:33
ok
• 2024-12-15 19:31:35
Ciekawe i pomocne
• 2024-12-03 20:41:33
pragnę poinformować iż chodziło mi o schemat obrazkowy lecz to co jest napisane nie jest ...
• 2024-11-28 16:29:46