„Trans-Atlantyk” to powieść konfrontująca polskie mity narodowe z rzeczywistością Polaków na emigracji. Autor w krzywym zwierciadle ukazuje polską mentalność w wersji sarmackiej. Uwypukla przede wszystkim polski kompleks niższości, maskowany za przesadną butą, patosem, martyrologią i pustymi gestami.
Minister, Rachmistrz, trzej wspólnicy nie pasują do spokojnego i radosnego społeczeństwa argentyńskiego. Przynależność do narodu, który od ponad stu lat nie istnieje na mapie, każe im na każdym kroku udowadniać swoją wartość i okazywać wyższość, której nie czują; w ten sposób rekompensują sobie poczucie niższości. Minister chce, aby Gombrowicz pisał o wielkich polskich poetach, za wszelką cenę pragnie nagłośnić bohaterstwo Tomasza stającego do pojedynku, przy każdej okazji wygłasza napuszone mowy i frazesy o zwycięstwie i potędze narodu, zaś z Gombrowicza chętnie uczyniłby Geniusza.
Cała Polonia skażona jest bylejakością i niemocą. Ich działania nie prowadzą do niczego. Wielkie zamiary kończą się banalnie – po starciu Gonzala z Tomaszem: „wszyscy się rozeszli, wszystko Się rozeszło”. Kiedy wreszcie dochodzi do pojedynku, toczy się on bez kul i kończy bezkrwawo. Polowanie odbywa się bez szaraka, a kulig bez śniegu.
Gombrowicz celowo nie ostrzega Ignacego licząc, że coś się w końcu zmieni. Nie zmienia się jednak nic. Kawalerowie Ostrogi, którzy mają być straszni, są po prostu śmieszni. Nawet kiedy zdaje się, że ojciec stanie przeciwko synowi, wszystko kończy się bez efektu – salwami śmiechu:
(…) Śmiechem buchają, Wybuchają, w ramiona się biorą, Zataczają, to cienko, to grubo razem się Miotają i już jeden drugiego, jeden z drugim ale Buch buch oj Ryczą, Ryczą, aż chyba buchają, I dopieroż od Śmiechu, do Śmiechu, Śmiechem Buch, Śmiechem Bach, Bach, buch Buchają (…).
Polskość w „Trans-Atlantyku” jest z natury sarmacka, bohaterowie cechują się megalomanią, rubasznością, szerokim gestem, konserwatyzmem, ale też upodobaniem do rozrywek takich jak polowania i kuligi, a także skłonnością od alkoholu. Gombrowicz stylizuje ich wypowiedzi na siedemnastowieczną polszczyznę, co daje efekty komiczne.
Autor nie kpi z polskości jako takiej, ale z mitów, w które obrosła, mitów zrodzonych głównie za sprawą literatury romantycznej – z mesjanizmu, z pojmowania Polski jako „Chrystusa Narodów” czy „Winkelrieda Narodów”. Nie chce utrwalać wizerunku ojczyzny jako wiecznej ofiary Europy. W tym kontekście ważna jest scena w piwnicy, gdzie większość Polonii tkwi spętana we wzajemnej zależności. Kawalerowie Ostrogi współcierpią w przekonaniu, że tak trzeba, tego wymaga od nich historia i naród. Gombrowicz ukazuje ten patriotyczny masochizm w sposób prześmiewczy:
(…) Strasznym się stanę i na Naturę się rzucę, ją zgwałcę, przemogę, Przerażę, iżby się nam Los odmienił…Straszni być musimy (…).
Patriotyzm, który został w „Trans-Atlantyku” ukazany jako postawa powierzchowna i fałszywa, okazuje się kompleksem ciążącym na Polakach. Wola walki i zwycięstwa zostaje zmarnowana na bezsensowne działania. Uwikłanie w polskość, hołdowanie narodowym mitom uniemożliwiają czerpanie radości z życia. Bycie po prostu szczęśliwym oznacza zdradę wobec cierpienia rodaków. Polska tradycja patriotyczna to rodzaj konwenansu, kolejna – rozumiana po gombrowiczowsku – forma, gęba zniekształcająca prawdziwe oblicze jednostki, narzucająca mu pewne stereotypowe zachowania i sposób myślenia.