Utwór Józefa Czechowicza rozpoczyna się od wypowiedzi podmiotu lirycznego, w którym opisuje on obraz widziany za oknem. Wspomina, że nadchodzi noc. Wypowiedź ta wydaje się być zapisem wewnętrznego głosu podmiotu, gdyż w następnych wersach przypomina sobie głos mówiącej do niego matki:
głos idzie żałosną steczką
w kołysce kroków
tego głosu
uśnij syneczku syneczku
W następnej strofie odnajdujemy słownictwo, jednoznacznie kojarzące się z nazewnictwem wojskowym, z określeniami fortyfikacyjnymi:
ostatnie to linie
giną w czarnych jedwabi łunie
[…]
świergocą miotacze gwiazd
aż cienko szyba się odzywa
dusi powolnie jak gaz
kołyska nieprawdziwa
Dzięki temu słownictwu zmierzch oglądany przez podmiot napawa niepokojem ducha, wywołanego wspomnieniami kombatanckimi lub też wyrazem wewnętrznej walki. Mówiący poszukuje ucieczki od niepewności i zaniepokojenia, ma nadzieję, że odnajdzie je w mentalnej łączności z matką:
cieknie z pogańskich parowów
parna osłoda nocy
znowu
tyle kochanej niemocy
syneczku
zasypią cię czarne róże
sen pod ciało podłoży się płomykiem
sierpem
a za sierpem wiosna zasadzka
Ratunek przed trapiącymi go koszmarami może przynieść mu matczyny głos – ten azyl okazuje się jednak pozorny. Głos ten bowiem odrywa się od osoby, usamodzielnia się, co powoduje w podmiocie jeszcze większe poczucie pustki i poczucia braku istnienia:
sobie nucę
siebie smucę
ciebie
nigdy nie było
Tytułowym „małym mitem” byłby głos matki niosący pocieszenie, podtrzymującym wiarę w sens bytu – skazuje on jednak mówiącego na jeszcze boleśniejsze doświadczenie.