groźnie. Najpewniej wymierzał im sprawiedliwość właśnie pracą.
Tadek pisze też o oszustwie, jakim jest obóz. Z zewnątrz wygląda koszmarnie, jednak w środku – skoro są koncerty, boks, koce na łóżkach i inne „wygody”, nie może być więc tak źle. Jednak jest. Dlatego narrator namawia ukochaną, by nie traciła sił. A co, jeśli to oni będą musieli opowiedzieć o tym potomnym?
Nadawca wspomina jeszcze transport kobiet do komory gazowej. Krzyczały, by je ratować, jednak nie było tam nikogo, kto by zareagował: „Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym”.
V
Na kursach nie było nudno. Odbywały się one w zimnym pomieszczeniu na poddaszu, a najwięcej radości sprawiały wszystkim modele ludzkiego ciała. Narrator i Witek rzucali do siebie gąbkami i fechtowali linijkami. Prowadzący rozpaczał nad ich zachowaniem.
Tadek przytacza także historię opowiedzianą przez Witka. Kiedyś spacerował on ze swoją żoną w Pruszkowie i nagle zaskoczył ich niemiecki żołnierz. Zaczął mówić coś do kobiety, a mężczyzna wyciągnął pistolet i postrzelił go. Obok znajdowała się willa zajęta przez SS, więc musieli uciekać. Później posprzeczał się z przyjacielem. Któregoś dnia przydybał go na Chmielnej i uderzył. Nie trafił jednak jak trzeba i następnego dnia spotkał mężczyznę z obwiązaną ręką. Wkrótce go aresztowano. Udział „przyjaciela” w tym zdarzeniu nie jest do końca jasny.
Witek został kąpielowym na Pawiaku, gdzie Kronszmidt i jeden Ukrainiec do perfekcji opanowali sposoby znęcania się nad Żydami. Kazali im kłaść się nago na podłodze i czołgać się po niej. Wtedy wchodzili na nich w żołnierskich butach i ślizgali się niczym na lodzie. Z „Aryjczykami” postępowano łagodniej – zazwyczaj była tylko gimnastyka. Inną zabawą było „lotnik, kryj się!”. Ścieśnieni ludzie nieśli drabinę (trzymali ją jedną ręką, idąc gęsiego), na komendę musieli paść na podłogę i nie mogli upuścić przyrządu. Kto to zrobił, zaraz ginął pod razami. Po drabinie przechadzał się Niemiec, następnie znowu trzeba było wstać i ruszyć dalej.
Tadek wiele słyszał o małych więzieniach, które mieściły się w niewielkich miastach. Tam metody znęcania się były szczególnie dopracowane. Nie rozumiał on, jak człowiek mógł czerpać z takiego zachowania przyjemność, ale fakty były bezlitosne. Do jednego z lagrow codziennie przywożono nowych ludzi. Liczba była jednak ściśle ustalona, a zarządca nie życzył sobie, by ktokolwiek głodował. Każdego dnia losowano kilkadziesiąt osób, które następnego dnia nie szły do pracy. Wyprowadzano ich za mur i rozstrzeliwano.
Niemiecki doktor nie był zadowolony z poziomu uczniów. Doszło nawet do małej sprzeczki i rozzłoszczony mężczyzna wybiegł. Tadek i jego kompani nauczyli się na zajęciach z anatomii jednego – „Kto ma mocne plecy, temu trudno nogę podstawić”. Wiedzieli, że doktor uczył się na więźniach, ale nie wiedzieli, ilu pociął dla nauki a ilu z nieuctwa.
Kolejny fragment dotyczy życia przed obozem. Ponownie wspominane jest ono w sposób bardzo ciepły. Tadek pisze także:
(…) Patrz, w jakim oryginalnym świecie żyjemy: jak mało jest w Europie ludzi którzy nie zabili człowieka! I jak mało jest ludzi, których by inni ludzie nie pragnęli zamordować! A my tęsknimy do świata, w którym jest miłość drugiego człowieka, spokój od ludzi i odpoczynek od instynktów. Widać takie jest prawo miłości i młodości (…).
VI
Do baraku „fur Deutsche” przewożono kryminalistów, czyli „ochotników” do wojska. Codziennie wychodzą z budynku i maszerują przez cały obóz. Władze chcą ich przystosować do życia społecznego i wysłać na front. Ci jednak odznaczają się iście barbarzyńskim usposobieniem – zdążyli już włamać się do magazynu