Było pogodne i gorące lato. Bociany powoli przechadzały się na swych długich czerwonych nogach i klekotały po egipsku. „Prześlicznie, cudownie było na wsi”.
Jasne słońce oświetlało stary dwór, który stał na wzgórzu. Obok płynęła wolno rzeka, a nad nią wisiały liście łopianu. Właśnie pod jednym z nich młoda kaczka uwiła gniazdko i wysiadywała jaja. Czynność ta nudziła ją, ponieważ inne kaczki radośnie pływały, ciesząc się wodą. W końcu skorupki zaczęły pękać i po kolei wychylały się z nich młode kaczuszki.
Dzieci były ciekawe świata. Matka opowiadała im o jego wielkich rozmiarach, o rejonach rozciągających się daleko, daleko, gdzie nigdy jeszcze nie była. Zostało jeszcze jedno jajko, które nie chciało pęknąć. Sąsiadka oznajmiła kaczce, iż najpewniej jest ono indycze (sama miała takie doświadczenia). Przestrzegła ją przed jego wysiadywaniem, gdyż dziecko z niego – jak twierdziła – nie przyniesie żadnej pociechy, nawet do wody nie wejdzie. Mama kaczka nie chciała jej jednak słuchać.
W końcu i ono pękło, a jej oczom ukazało się olbrzymie i brzydkie pisklę. Następnego dnia matka postanowiła wziąć je dowody, a ono, ku jej radości, doskonale pływało. Nie było więc indycze. Nic tam, że trochę większe, ale jak pięknie radziło sobie w wodzie.
Kaczka często brała swoje pociechy na spacer. Podczas jednego z nich podpłynęły do nich inne ptaki i zaczęły się przyglądać. Jeden z nich stwierdził, że ostatnie z kaczątek jest niesamowicie brzydkie i uszczypnął je w szyję. Matka oburzyła się i stanowczo zwróciła uwagę kaczce. W końcu rozmowa zakończyła się. Ptaki stwierdziły, że najprawdopodobniej wyrośnie z niego wielki kaczor, który dzięki swojej sile da sobie radę w życiu.
Brzydkie kaczątko wciąż było popychane, inni z niego szydzili. Wkrótce przyłączyły się do złośliwych kury, nawet stary indyk groźnie na nie patrzył. Powtarzano tylko, że jest za duże. Z czasem zaczęło wstydzić się go rodzeństwo, a i matka nim gardziła i starała się odpędzić. Niebawem brzydkie kaczątko uciekło i dostało się na drugą stronę – do dzikich kaczek. Te pozwoliły mu się do siebie dołączyć, jeśli tylko nie będzie chciało się żenić w ich rodzinie, ponieważ było bardzo brzydkie.
Wkrótce w trzcinach pojawiły się dwa gąsiory. Zaproponowały kaczątku, by dołączyło do nich i popłynęło na moczary. Tam na pewno znalazłoby jakąś gąskę, mimo że było tak brzydkie. Nagle rozległy się strzały i rozmówcy bohatera padli, a z ich ciał polała się krew. Było to wielkie polowanie i wszystkie gęsi zerwały się do lotu. Przybiegł nawet pies, lecz nie tknął kaczątka, a ono myślało, że to właśnie przez jego brzydotę.
Niechciane dziecko kaczki uciekało coraz dalej. Niestraszna była mu nawet burza. By się przed nią schronić, trafiło do chatki, w której żyła stara kobieta w towarzystwie kota i kury. Rano spostrzegli oni nowego gościa, wzięli go za nienaturalnie wielką kaczkę i ucieszyli się, że będą mieli kacze jaja. Minęły jednak trzy tygodnie, a żadne jajko się nie pojawiło. Wtedy kot i kura, którzy często mówili „my i świat” (uważając się za lepszych od innych), zaczęli kaczątku dogryzać. Nie umiało ono przecież znosić jajek ani pięknie mruczeć i prężyć się.
Podczas jednej z takich rozmów drzwi otworzyły się, a od strony rzeki zapachniało tatarakiem. Wówczas kaczątko zaczęło zachwalać pływanie jako coś wspaniałego. Lecz ani kura, ani kot nie podzielali jego fascynacji. Powiedzieli, że albo nauczy się ono mruczeć i prężyć się, albo składać jajka – inaczej nic z niego nie będzie. Kaczątko postanowiło więc iść w świat.
Dużo czasu spędzało w rzece, lecz inne ptaki unikały go. Zaczynała się jesień, a kaczątku coraz bardziej doskwierała samotność. Nie miało ono nikogo, kto przyjąłby je do siebie i ogrzał w chłodne dni.
Któregoś dnia bohater baśni zobaczył wspaniałe łabędzie, które odlatywały do ciepłych krajów. Nagle maluch poczuł tak silną chęć polecenia z nimi, że mimowolnie zaczął machać skrzydłami. Zrobiło mu się głupio, bo jakże on, tak brzydki ptak miał z nimi podróżować. Zanurkował więc na samo dno, a kiedy wypłynął, poczuł wielką tęsknotę.
Przyszła zima, lód skuł niemal całą rzekę. Kaczątko uwięzione było w kleszczach, co dostrzegł pewien chłop i przyszedł mu z pomocą. Zabrał je do domu, gdzie prędko odzyskało siły i zdrowie. Wtedy dzieci zapragnęły się z nim bawić, lecz ono, nauczone już od dawna, że wszyscy chcą wyrządzić mu krzywdę, zaczęło uciekać. Po drodze przewróciło mleko, wpadło do wody, w naczynie z mąką i wytarło się o sadze. W końcu udało mu się przedostać do sieni, skąd wybiegło na dwór i wpadło w krzaki. Tam spoczęło na śniegu.
Zima była dla niego bardzo ciężkim okresem („Za smutno byłoby opisywać wam to wszystko, co nieszczęśliwe kaczątko wycierpiało podczas mroźnej i długiej zimy”), ale udało mu się go przetrwać. Wkrótce słońce świeciło mocniej, a skowronki śpiewały swoje radosne pieśni.
Kaczątko zaczęło odzyskiwać siły i wracać do formy. Poczuło, że urosły mu wielkie skrzydła i nawet wzbiło się w powietrze – dotarło do wielkiego stawu w ogrodzie. Było tam tak pięknie i cudownie, że postanowiło się zatrzymać. Wkrótce zobaczyło trzy wielkie łabędzie, które majestatycznie płynęły w jego stronę. Pomyślało, iż podpłynie do nich, by zabiły go za jego śmiałość, bo jakże tak brzydka istota mogła się do nich zbliżać. Poza tym tak bardzo doskwierała mu samotność, że naprawdę wolało odejść z tego świata.
Nagle zobaczyło swoje oblicze w tafli jeziora. Okazało się, że chociaż przyszło na świat wśród kaczek... musiało pochodzić z łabędziego jaja! Dawne brzydkie kaczątko nagle zapomniało o swoich problemach i radośnie witało się z innymi łabędziami. Z domu wybiegły dzieci i zobaczyły, że przybył im nowy ptak. Mówiły o nim „najpiękniejszy”. Wszyscy powitali nowego łabędzie z uznaniem i cieszyli się jego obecnością.
„Nie marzyłem o takim szczęściu! Nie marzyłem!” – zawołał dotychczas samotny i wyśmiewany.