Paweł Obarecki od sześciu lat jest lekarzem w niewielkiej miejscowości Obrzydłówek. Czas spędza na jałowych rozrywkach: grze w karty z miejscową elitą, gwizdaniu i dysertacjach z gospodynią, które bywały:
(…) raz przyzwoitsze (o niesłychanej np. wyższości pieczonego prosięcia nadzianego kaszą tatarczaną, rozumie się: bez majeranku, nad takimże prosięciem nadzianym innymi substancjami), kiedy indziej zaś ohydnie nieprzystojne – stanowiły jedyną rozrywkę (…).
Wiedzie wygodne i nudne życie. Z jego wspomnień dowiadujemy się o pierwszych lata po przybyciu do miasteczka. Kiedy był młodym lekarzem, świeżo po studiach wierzył w pozytywistyczne idee. Chciał przede wszystkim służyć najuboższym i najbardziej potrzebującym. Widział siebie w roli inteligenta niosącego ludowi kaganek oświaty. I tak właśnie zaczął: „(...) uczył higieny, badał, pracował z fanatyzmem, z uporem, bez snu i odpoczynku”.
Jak tylko przyjechał do Obrzydłówka, wypowiedział wojnę aptekarzowi i felczerowi, którzy leczyli własnymi metodami i przede wszystkim za pieniądze. Okoliczna szlachta widziała w nim parweniusza i dziwaka, a ci, którym miał służyć, przyjęli go nieufnie, a nawet wrogo. Łatwo uwierzyli w plotki, że doktor ma kontakty z duchami i lepiej się u niego nie leczyć. Obarecki nie miał pacjentów, za to nieraz miewał wybite okna. W końcu jego entuzjazm opadł, poddał się i dostosował do panujących zasad. Zaczął od pobierania opłat za wizyty. Stopniowo popadł w rutynę, nie miał ochoty doskonalić się w zawodzie ani męczyć ponad konieczność.
Spotkanie dawnej miłości, kobiety, która wyznawała takie same ideały jak on, ale miała zdecydowanie więcej siły, by się ich nie wyrzec, na chwilę zmienia życie doktora. Cios, jakim jest śmierć Stasi, każe mu na nowo przemyśleć własne wybory, zastanowić się, dokąd go doprowadziły:
(…) Co się stało, jakim sposobem aż dotąd zaszedł, dlaczego nie wyrywa się z tego błota, czemu jest leniuchem, marzycielem, refleksjonistą, psowaczem własnych myśli, karykaturą wstrętną samego siebie?... I zaczęło się, podczas wpatrywania się w okno, nadzwyczajnie szczegółowe, pilne, badawcze bezlitośnie i subtelne oglądanie własnej bezsilności (…).
Lekarz podejmuje parę gwałtownych decyzji. Odprawia swoją młodą gosposię, znów czytuje Dantego, rezygnuje z wina. Jednak były to tylko gesty, za którymi nie stała prawdziwa potrzeba odmiany. Był to raczej rodzaj żałoby, która przemija, zaś życie powraca na dawne tory. Po pewnym czasie doktor wrócił do dawnych zwyczajów.