Dział: Analiza tekstu
Potrzebuję analizy poniższego tekstu
"Wiosna"
Nawet z daleka widział, że coś się w niej zmieniło. Siedział w małej kawiarni przy tym samym stoliku, przy którym spotykali się każdego popołudnia przez ostatni rok. Spojrzał na białą ulicę, na której ludzie walczyli z zamiecią zakrywając twarze rękami. Myślał, że przyjdzie później niż kiedyś, i jeszcze zanim ją zobaczył, przepełniło go nieokreślone, bolesne wzburzenie. I gdy tylko ją zobaczył, ogarnęło go przytłaczające, tępe uczucie niepokoju. Jak zwykle wyszła z przeciwległego chodnika i przeszła skosem w poprzek ulicy pomimo wszystkich przepisów ruchu drogowego. Ona też była ubrana jak zwykle, wszystko było dokładnie tak, jak kiedyś, a jednak wszystko było tak ciężkie i nierealne, jakby minęło wiele lat, odkąd ostatni raz siedział tu przy oknie i widział ją, jak przyszła, i czuł, że tylko jej widok odbierał mu niepokój, który zawsze czuł, gdy nie było jej z nim.
Zdjęła kapelusz i płaszcz i zdeptała śnieg z nóg. Jej policzki były czerwone i świeże. Gdy szła przez pokój, otoczył ją powiew młodej zimowej pogody. Nie patrzyła na niego, kiedy się przywitała, i usiadła naprzeciwko niego, zamiast jak kiedyś na krześle obok niego. Dużo się śmiała i chętnie opowiadała o tym, jak było zimno i jak świeże. Poprawiła włosy i przyłożyła dłonie do kaloryfera pod oknem, żeby je ogrzać, a mimo to nie patrzyła na niego. Jego serce waliło, zdrętwiałe. Był suchy w ustach. Czuł się tak, jakby stał i obserwował odjeżdżający pociąg, z którym absolutnie powinien być. Wsiadanie do tego pociągu było kwestią życia lub śmierci, to była ostatnia rzecz, która pojechała, ostatnia rzecz dla niego. Spojrzał w powietrze i pozwolił jej mówić. Siedział i gubił ją kawałek po kawałku i nie miał już szansy do niej dotrzeć. Nigdy więcej jej nie dotknie, nigdy więcej jej nie pocałuje. Nie mógł ująć jej ręki i powiedzieć: spokojnie, moja dziewczyno – była bardziej nieosiągalna, niż zanim ją poznał.
Powiedziała: Czy zauważyłeś, że zaczyna być wiosna? Nie, powiedział. Zaśmiała się. Zobaczył, że była bardzo zdenerwowana i bardzo szczęśliwa. Już kiedyś ją taką widział, ale potem była szczęśliwa, że na niego patrzy. Jej oczy były duże i prawie całkowicie czarne. Pomyślał: jest bardzo piękna.
Dlaczego zawsze tu siedzimy, naprawdę, powiedziała głośno, tu jest naprawdę nudno. Tak, może, powiedział i pomyślał: to jest ryzyko miłości. I gdzieś w jego mózgu łomotało: nigdy więcej jej nie zobaczysz, nigdy więcej jej nie zobaczysz.
Zaczęła grać orkiestra. Obaj milczeli. Czuł się tak, jakby miał w ustach trociny, nawet najczęstsze zdanie, którego nie był w stanie sformułować. Wyjrzała przez okno i zarumieniła się powoli, jakby zapaliła się w niej duża świeca. To dobra kawa, powiedziała powoli. Nie odpowiedział. Pomyślał: jaka ona jest głupia. Słowa zawisły i drżały w powietrzu wokół nich. Dobra kawa, dobra kawa, odwrócona muzyka. Dobra kawa, odrzuciła pokój, jakby wykrzyczała to na głos. To głupie zdanie dźwięczyło im w uszach bez litości, całe jej ciało stało się gorące i ciężkie od dyskomfortu. Cały czas na nią patrzył, nie ruszając się ani nie mówiąc. Potem nagle wykonała bezradny ruch rękami i napotkała jego spojrzenie. Jej twarz była zupełnie naga i pełna winy, jak u dziecka, które zrobiło coś złego. Potem powiedział: Jesteś zakochany. I gdzieś głęboko w jej wnętrzu ponownie rozbłysło wielkie, tajemne światło. Tak, szepnęła.
Mogę umrzeć, pomyślał, ale dlaczego miałbym umrzeć dla niej? Jest zdecydowanie głupia, a za pięćdziesiąt lat jest tylko suchą, starą mamusią, co to tak naprawdę oznacza?
Jej wzrok przesunął się po śniegu. „Jestem zakochana”, powiedziała, wyglądając, jakby miała się śmiać i płakać. Serce waliło mu jak wyczerpany stary silnik, który nie ma już nic do ciągnięcia, ale po prostu jedzie, bo ktoś go uruchomił.
Wstała i wyciągnęła rękę. Chciała powiedzieć coś pocieszającego, w końcu coś o byciu przyjaciółmi, ale on już na nią nie patrzył i nie brał jej za rękę. Cień bólu i zdumienia przemknął przez jej rysy, po czym odwróciła się z wahaniem i niespokojnie od niego i wyszła. Ale kiedy wyszła na ulicę, zerwała kapelusz i odwróciła twarz w stronę burzy. Potem odeszła od niego, szybko i łatwo, z niedokończonym, przesadnym wdziękiem dość młodej dziewczyny.
Nie poruszył się, ale jakoś zapadł się w jego ciało. Robiło się ciemno, burza ucichła. Kelner poklepał go po ramieniu: Przepraszam, rachunek!
Ze zbioru opowiadań Pełna wolność, 1944 LiceumJęzyk polski