I
Dziedziniec poesesmańskich koszar, jasne promienie słońca – w takiej scenerii maszerował Batalion. Wkrótce minął amerykańskie ciężarówki, przeszedł obok przeszklonej hali (niegdyś odbywały się w niej esesmańskie wiece narodowe) i trafił do na prędko urządzonego kościoła na mszę biskupią.
Narrator siedział w tym czasie na parapecie na trzecim piętrze. Przeciągnął się w słońcu, odłożył na bok książkę o przygodach Dyla Sowizdrzała i Lamma Pasibrzucha. Odwrócił się plecami w stronę ciepłych promieni mówiąc:
(…) Panowie żołnierze, (...) dobrze wypełniliście swój obowiązek wobec ojczyzny, która wszędzie w świecie jest tam, gdzie wy jesteście. Wolno spać dalej (…).
Sala, w której teraz się znajdował, była wielka. Panował w niej charakterystyczny smród. Na ścianach widniały liczne nazistowskie sentencje. Tadek dzielił ją z innymi mężczyznami. Podchorąży Kolka pytał go o sposób, w jaki maszerował Batalion. Tadek odrzekł, iż polska piechota zawsze dobrze maszerowała, kiedy dowódcy prowadzili ją do boju o chwałę Ojczyzny. Krótko wspomniał o koszmarze tych, którzy trafili do obozu, po czym dodał, że niektórzy kucharze kradną z kuchni jedzenie dla Żydówek. Słowa te wziął do siebie chorąży.